Assassin's Creed Origins: The Hidden Ones - recenzja

Assassins' Creed /materiały prasowe

Wycieczka na Półwysep Synaj - już za 39 złotych! Brzmi kusząco? Niestety, na miejscu poza ładnymi widokami czeka na was... nuda.

Assassin's Creed Origins: The Hidden Ones było doskonałą okazją, by rozwinąć koncepcję przedstawioną w pierwowzorze i pokazać z bliska, jak wyglądały początki bractwa asasynów (które - to chyba żaden spoiler - zawiązało się pod koniec pierwszej przygody). Minęło sześć lat od zakończenia poprzedniej historii, skrytobójcy rosną w siłę (nazywają się Ukrytymi, z ang. The Hidden Ones), a doskonale nam znany Bayek wyrusza na Półwysep Synaj, by zrobić porządek z niejakim Rufio. To generał nieżyjącego już Juliusza Cezara, który trzyma miejscową ludność twardą ręką. Wiadomo też (dzięki jednej z aktualizacji), że planuje stworzenie siatki agentów na terenie Egiptu. Niestety, ten wątek nie został zgłębiony w dodatku.

Reklama

Scenariusz Assassin's Creed Origins: The Hidden Ones wygląda na napisany na kolanie. Nie ma w nim niczego poruszającego, niczego specjalnie interesującego ani niczego zaskakującego. Autorzy nie zdecydowali się także na rozwinięcie postaci głównego bohatera, który był przecież jednym z mocniejszych punktów "podstawki". Nie mamy też okazji poczuć, że jesteśmy członkami rosnącego bractwa asasynów. Nie podąża za tym ani fabuła...

... ani rozgrywka, która stanowi w zasadzie kalkę rozwiązań z pierwowzoru. Ot, eksplorujemy kolejne lokacje, podbijamy kolejne obozy strażników, szukamy kręgów kamieni, polujemy na zwierzęta, zbieramy nowe przedmioty etc. Ubisoft nie wniósł do mechaniki żadnego powiewu świeżości. Po prostu dał nam więcej tego, co znamy z "podstawki", tylko nieco gorszej jakości. Przykładowo - zadania poboczne, które w większości przypadków były co najmniej niezłe, tutaj są raczej miałkie.

Na największą zaletę Assassin's Creed Origins: The Hidden Ones wyrasta zdecydowanie nowy obszar gry. Półwysep Synaj jest - podobnie jak cały świat w pierwowzorze - prześliczny i na każdym kroku jest gdzie zawiesić oko. Plansza jest naprawdę sporych rozmiarów (szczególnie jak na dodatek), choć niektórym będzie pewnie brakowało tak rozległych widoków, jakie oglądaliśmy w "podstawce". Tutaj cały czas mamy po jednej stronie góry, po drugiej morze... No, ale w końcu to półwysep. Tak czy inaczej, jest ślicznie.

Jakieś nowości poza tym? Mikroskopijne. Maksymalny poziom doświadczenia Bayeka wzrósł z 40 do 45. Pojawiły się też nowe rodzaje broni czy tarcz. Autorzy wprowadzili także strój asasyna, który otrzymujemy już na samym początku. Jak widzicie - drobnica.

Podczas rozgrywki dostrzegliśmy też kilka błędów, których nie uświadczyliśmy wcześniej, grając w "podstawkę". To kamera się dziwnie zachowała, to postać się gdzieś zablokowała, to nagle liczba klatek na sekundę drastycznie spadła... Nieładnie!

Assassin's Creed Origins: The Hidden Ones to mocno przeciętny dodatek, który zainteresuje wszystkich zagorzałych miłośników pierwowzoru. Ci, którzy aż tak bardzo go nie pokochali, powinni poczekać na drugie, większe rozszerzenie - Assassin's Creed Origins: The Curse of the Pharaohs. Jego premierę zaplanowano już na 6 marca.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy