Assassin's Creed IV: Black Flag

Jako dziecko marzyłem o przeżyciu prawdziwie pirackiej przygody. Kilka takich jest już za mną (Sid Meier's Pirates czy The Secret of Monkey Island), ale największa w moim dotychczasowym życiu przydarzyła mi się niedawno...

Jakoś tak się składa, że najlepsze części Assassin's Creed to nie te, w których tytułach na końcu pojawiają się kolejne cyfry rzymskie, ale te, które ukazują się pomiędzy nimi. Do tej pory za największe dzieło w historii cyklu o asasynach uważałem Assassin's Creed: Brotherhood. A teraz Ubisoft dokonał wielkiej sztuki po raz kolejny, tworząc Assassin's Creed IV: Black Flag. To bowiem jedna z najlepszych rzeczy, jakie wydostały się spod dłuta francuskiego giganta. A zarazem jedna z największych pirackich przygód w historii wirtualnej rozrywki.

Reklama

W Assassin's Creed III poznaliśmy historię Connora, asasyna o indiańskim rodowodzie, który żył w okresie amerykańskiej rewolucji. Assassin's Creed IV: Black Flag przenosi nas jeszcze bardziej wstecz w czasie, aż do tzw. złotej ery piractwa. Miejscem akcji są Karaiby, a głównym bohaterem mianowano dziadka Connora, niejakiego Edwarda Kenwaya. W przeciwieństwie do swoich poprzedników nie jest on ani żądny sprawiedliwości, ani ani zdolny do poświęceń. To pochodzący z Wielkiej Brytanii pirat, żyjący z grabieży, rozbojów i abordaży, który jednak pewnego dnia zostaje wplątany w wojnę pomiędzy asasynami a templariuszami.

Scenariusz Assassin's Creed IV: Black Flag wciąga od pierwszych minut i nie pozwala nam przestać o nim myśleć aż do ukończenia gry, a główny bohater to postać z krwi i kości, która wzbudza niejednoznaczne odczucia i w którą łatwo się wczuć. Jeśli znaleźliście się w szerokim gronie miłośników serii, którzy narzekali na kreację Connora z "czwórki", gwarantuję wam, że tym razem zostaniecie mile zaskoczeni.

Podobnie jak w poprzednich częściach, akcja w Assassin's Creed IV: Black Fag toczy się dwutorowo. Jedną nogą jesteśmy na Karaibach, a drugą we współczesności. Jednak tym razem gracz nie kieruje już Desmondem Milesem, a... samym sobą. Postać jest niedookreślona, nie ma nawet płci. Jej miejscem pracy jest Abstergo Entertainment, a zadaniem - uporządkowanie wspomnień Edwarda.

Jedną z najmocniejszych stron Assassin's Creed IV: Black Flag jest świat gry. To ogromny archipelag wysp, po którym możemy się swobodnie poruszać, a którego przemierzenie zajmuje długie godziny. Na mapie znalazły się zarówno niewielkie osady, większe miasteczka (w sumie trzy: Nassau, Kingston i Hawana), pirackie kryjówki, jak i dzikie, pełne niebezpieczeństw dżungle. Wiele czasu spędzamy na wodzie (pływając między lokacjami czy tocząc morskie bitwy), jak również pod jej powierzchnią (na przykład szukając skarbów).

Pomiędzy wyspami pływamy statkiem należącym do Edwarda - Kawką. Jeśli graliście w Assassin's Creed III, wiecie, czego z grubsza się spodziewać, ale warto zaznaczyć, że tym razem nasz okręt jest szybszy, jak również bardziej podatny na modyfikacje. Poprawiono także celowanie z wszelkich pokładowych armat, moździerzy etc., dzięki czemu bitwy morskie są jeszcze lepsze niż dotychczas.

Zachęcają jeszcze bardziej niż walki lądowe, w których to z kolei nie zmieniono praktycznie nic. Odpowiedzialny za nie model sprawuje się podobnie jak w "trójce" i "czwórce". Jednak znalazło się miejsce na pomniejsze nowości, takie jak możliwość noszenia naraz do czterech pistoletów oraz natychmiastowego wystrzału w razie nagłego zagrożenia.

Eksploracja i uczestnictwo we wszystkich zaprojektowanych przez twórców aktywnościach (pojedynki na morzu i na lądzie, zbieranie części Animusa, kolekcjonowanie skarbów etc.) może zająć długie wieczory. Jeśli zamierzacie ukończyć grę w 100%, przygotujcie się na kilkadziesiąt (50-60) godzin, z czego wątek główny to zaledwie jakieś 15%.

Niektórzy powiedzą, że Ubisoft sztucznie wydłuża rozgrywkę, dodając całe mnóstwo pomniejszych questów i queścików, których wykonanie zajmuje graczowi więcej czasu niż projektantowi opracowanie (i poniekąd będą mieli rację), ale nawet jeśliby odciąć te wszystkie "sztuczne wypychacze", Assassin's Creed IV: Black Flag pozostałby ponadprzeciętnie obszerną grą. A przy tym bardzo intensywną i różnorodną, mieszającą szybkie, możliwe do wykonania w 15-20 minut misje z dłuższymi, podzielonymi na części questami oraz zadaniami pobocznymi.

Czas na kolejny duży atut gry - klimat. Karaiby z Assassin's Creed IV: Black Flag wręcz ociekają piractwem. Atmosfera zbudowana przez twórców magnetyzuje i pozwala po uszy zanurzyć się w pirackiej przygodzie. Osady tętnią życiem, w tawernach możemy posłuchać szant, a podczas kolejnych misji (szczególnie tych rozgrywających się na morzu) czujemy się jak "Czarnobrody" czy Francis Drake. Każde z trzech większych miasteczek ma swoją własną, niepowtarzalną atmosferę.

Hawana hiszpańsko-włoską, Kingston brytyjską, a Nassau - amerykańską. Wirtualne Karaiby wyglądają przepięknie - roślinność prowokuje do marzeń o wakacjach, a woda jest tak przeźroczysta i naturalna, że aż chciałoby się dać nura. Klimat doskonale podkreśla oprawa dźwiękowa. Poza wspomnianymi szantami zadbano o podkreślającą atmosferę chwili muzykę oraz głosy bohaterów godne piratów.

Gdy niedawno ukończyłem po wielu godzinach grania GTA V, nie spodziewałem się, że tak szybko dorwę (a raczej to ona dorwie mnie) grę, przy której spędzę kilka tak długich wieczorów. A tu proszę, Ubisoft wydał jedną z najlepszych i zarazem najobszerniejszych części Assassin's Creed. I tak wylądowałem na Karaibach, które po długich godzinach opuściłem ze smutkiem, licząc na to, że jeszcze kiedyś na nie wrócę. Ahoj!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ubisoft
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy