Apocalipsis: Harry at the End of the World - recenzja

Apocalipsis: Harry at the End of the World /materiały prasowe

​Polska przygodówka inspirowana "Apokalipsą św. Jana", w której swój wkład miał Adam "Nergal" Darski? Musieliśmy to sprawdzić!

Apocalipsis: Harry at the End of the World to debiutancka produkcja warszawskiego zespołu Punch Punk Games. To z pewnością propozycja nietuzinkowa - głównie przez wzgląd na wspomnianą inspirację, ale także na oprawę audiowizualną. Autorzy tej mrocznej przygodówki czerpali garściami z twórczości Michaela Wolgemuta, niemieckiego malarza i drzeworytnika (żył na przełomie XV i XVI wieku), w której to przewijały się motywy biblijne, apokaliptyczne i związane ze śmiercią, czy grafikami i rycinami jego ucznia, Albrechta Dürera. Efekt końcowy jest naprawdę interesujący i nietuzinkowy.

Reklama

Grając w Apocalipsis: Harry at the End of the World, poznajemy tytułowego bohatera, który wyrusza w niebezpieczną podróż, by przywrócić do życia swoją ukochaną. Musi w tym celu przeprowadzić diabelski rytuał, a wcześniej przemierzyć miejsca ogarnięte największymi okropieństwami tego świata: wojną, głodem czy przemocą. Samo odwiedzanie kolejnych odrealnionych lokacji oraz poznawanie oryginalnych postaci intryguje i nie pozwala oderwać się od komputera.

Po drodze czeka na nas - jak to w przygodówce - szereg zagadek do rozwiązania. Te są surrealistyczne i abstrakcyjne, ale ich poziom trudności określilibyśmy jako przeciętny. Nie powinniście w żadnym fragmencie zatrzymać się na dłuższy czas. Całe szczęście, bo według nas Apocalipsis: Harry at the End of the World zdecydowanie nie powstała po to, by stanowić wyzwanie, ale po to, by zaciekawić i pozwolić przeżyć niezwykłą przygodę. I ta sztuka się twórcom udała. Przyczepić się możemy tylko do fragmentów zręcznościowych, które zostały wprowadzone zupełnie bez potrzeby i niczego nie wniosły.

Opowieść o Harrym i jego podróży to nie wszystko, co przygotowało Punch Punk Games. Poza główną przygodą zawarto w grze jeszcze historię śmierci Zuli, przedstawioną przy pomocy statycznych, cieszących oko (i duszę) grafik oraz narracji prowadzonej przez wspomnianego na wstępie "Nergala". To kolejne nietuzinkowe przeżycie, które stanowi bez wątpienia wartość dodaną Apocalipsis: Harry at the End of the World.

Omawianą produkcją z pewnością nie powinny się interesować osoby mające tendencję do popadania w stany depresyjne. To bez wątpienia jedna z najbardziej ponurych gier, z jakimi mieliśmy do czynienia. Jednak - patrząc z odpowiedniej perspektywy - to jej ogromny atut, który docenią wszyscy miłośnicy nietuzinkowych przygodówek, "Apokalipsy św. Jana", "Boskiej Komedii", surrealistycznych klimatów i twórczości wspomnianych na początku recenzji artystów. Szkoda tylko, że cała przygoda kończy się po zaledwie trzech godzinach...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy