Agents of Mayhem - recenzja

Agents of Mayhem /materiały prasowe

Grand Theft Auto nie ma zbyt wielu konkurentów. Najsilniejszym spośród nich jest chyba Saints Row, którego twórcy wydali niedawno coś zupełnie nowego - Agents of Mayhem.

Studio Volition rozpoczęło prace nad Agents of Mayhem niedługo po premierze Saints Row IV. O kolejnym projekcie tego zespołu nie wiedzieliśmy za wiele aż do czerwca 2016 roku, kiedy to sami twórcy wypuścili pierwszy zwiastun. Niewiele ponad rok później światło dzienne ujrzała ostateczna wersja gry. Jej testy mamy już za sobą i z przykrością musimy stwierdzić, że nie wypada ona tak dobrze, jak cenione przez graczy Saints Row.

Scenariusz Agents of Mayhem odnosi się do jednego z alternatywnych zakończeń Saints Row IV. Jednak pomimo, że twórcy postawili na płynne przejście między swoją starą a nową marką, zdecydowali się przedstawić nam nieznane dotąd uniwersum. W ich nowej grze trafiamy do świata, które łączy w sobie elementy znane z komiksów i filmów o superbohaterach czy porannych kreskówek z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Znajomość historii opowiedzianej w czwartej części Saints Row nie jest absolutnie wymagana.

Reklama

Akcja gry toczy się w futurystycznej wersji Seulu, w której to swoją siedzibę ma tytułowa agencja Mayhem, której przewodniczy niejaka Persefona Brimstone (agenci rezydują na niewielkim statku powietrznym). Jej członkowie walczą z organizacją o nazwie L.E.G.I.O.N., dowodzoną przez Gwiazdę Poranną (choć naszym bezpośrednim wrogiem będzie Doktor Babilon i jego generałowie). Scenariusz nie jest najważniejszym elementem Agents of Mayhem. Pełni raczej rolę pretekstu do przedstawienia efektownego starcia "tych dobrych" i "tych złych". Starcia w niezwykle barwnym, groteskowym i iście komiksowym stylu.

Volition zrezygnowało z opowiadania historii jednego bohatera. W Agents of Mayhem możemy pokierować w sumie dwunastoma postaciami, posiadającymi odmienne uzbrojenie, gadżety i drzewko rozwoju. Projektując je, autorzy czerpali ze skarbnicy klisz i stereotypów. Jest wśród nich między innymi narcystyczny Hollywood, tajemnicza Szeherezada czy mięśniak Yeti. Relacje łączące agentów potrafią być zabawne, choć przypadną do gustu raczej tylko tym graczom, którzy nie mają problemu z prostym, wręcz prostackim poczuciem humoru. Szkoda, że nie rozwinięto nieco lepiej historii każdego z bohaterów, choć zdajemy sobie sprawę, że przy dwunastce postaci byłoby to trudne.

Niestety, powoli wyczerpujemy listę zalet Agents of Mayhem. Podczas misji przeważnie musimy dać popalić grupom wrogów. O ile strzelaniny, w których bierzemy udział, potrafią być dość przyjemne (choć na dłuższą metę są raczej powtarzalne), o tyle bieganie po zamkniętych lokacjach jest już całkiem nużące (początkowo wydaje się fajne, ale z każdą kolejną serią pomieszczeń ziewamy coraz intensywniej). Warto dodać, że pomiędzy zadaniami możemy rozwijać naszą agencję (wykorzystujemy do tego zdobywane w trakcie misji pieniądze) i wysyłać naszych agentów na dodatkowe zlecenia na mapie świata (nie bierzemy w nich osobistego udziału). To dość udany przerywnik.

Rozgrywka w Agents of Mayhem jest mocno powtarzalna. Misje główne jeszcze prezentują jakiś poziom, ale te poboczne przeważnie zmuszają nas do takich samych czynności (coś trzeba zlaneźć, gdzieś się wkraść czy komuś dać popalić). Zabawa jest też często sztucznie wydłużona. Jak? W bardzo prosty sposób - zamiast kazać nam coś zrobić raz, autorzy powielają daną czynność. Tak naprawdę intersującej treści jest w nowej produkcji Volition niewiele. A porywającej - takiej, która przypomniałaby nam, jak fajnie grało się w Saints Row - prawie wcale.

Agents of Mayhem posiada dość przeciętną grafikę. Modele postaci prezentują się całkiem w porządku, ale już otoczenie raczej zawodzi. Zrealizowana przez Volition wizja futurystycznego Seulu (oczywiście z przymrużeniem oka) to chyba jeden z najsłabiej wykonanych otwartych światów, jakie było nam dane zwiedzić. Nie ma tu ujmujących krajobrazów, oryginalnych i wartych zapamiętania miejsc, a sterylność - pomimo takiej, a nie innej konwencji - po pewnym czasie zaczyna razić. W świecie gry nie ma niczego szczególnego.

Liczyliśmy na potwórkę z rozrywki (naprawdę lubimy serię Saints Row), a otrzymaliśmy grę mocno przeciętną i - jak na ironię - mocno bezbarwną. Poza ciekawymi i różnorodnymi postaciami oraz niezłymi misjami głównymi nie ma w niej bowiem niczego wartego uwagi. Nie przekonał nas ani świat gry, ani opracowane przez twórców zadania, ani zepchnięta na drugi plan fabuła... Prawdę pisząc, wolelibyśmy podejść po raz drugi do Saints Row IV niż grać w Agents of Mayhem.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Agents of Mayhem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy