​Ace Combat 7: Skies Unknown - recenzja

​Ace Combat 7: Skies Unknown /materiały prasowe

​Ace Combat 7: Skies Unknown to nie lada gratka dla miłośników symulatorów lotniczych. Chociaż raczej tych arcade'owych niż superrealistycznych. Tak czy inaczej - gratka!

Prawdopodobnie nie wiecie, że początki serii Ace Combat sięgają 1995 roku (co - jak być może już policzyliście - czyni z niej 24-latkę!). Jej pierwsza odsłona, zatytułowana jeszcze Air Combat, trafiła na pierwszą generację PlayStation i rozeszła się w nakładzie przeszło 2,2 miliona egzemplarzy (jak na jednoplatformową produkcję, był to ogromny sukces). Po tej sprzedażowej katapulcie Namco Bandai (producent i wydawca) przez kolejne lata wydawało kolejne odsłony, które trafiały na następne generacje PlayStation, ale także na PSP, Xboksa 360, pecety, a nawet iPhone'y i 3DS-a. Jednak po ostatniej dużej części serii - Ace Combat: Assault Horizon - akcje całego cyklu znacznie spadły. Gra wypadła zwyczajnie blado i rzuciła cień na ciąg dalszy marki. Jednak ostatecznie, po kilkuletniej przerwie, Japończycy zdecydowali się do niej powrócić, tworząc Ace Combat 7: Skies Unknown. Jak dobrze, że to zrobili!

Reklama

W symulatorach lotnicznych - nieważne, czy zręcznościowych, czy realistycznych - fabuła pełni przeważnie mało istotną rolę. W Ace Combat 7: Skies Unknown jest inaczej. Tutaj twórcy przygotowali całkiem interesujący scenariusz, który niemal na równi z rozgrywką zachęca nas do dalszej zabawy. W grze przenosimy się do fikcyjnej wersji świata, w której to toczy się wojna pomiędzy dwoma mocarstwami - Federacją Osei oraz królestwem Erusei. Przyczyną konfliktu staje się plan zbudowania windy kosmicznej przez Osei w pobliżu terytorium Erusei. My zostajemy weń wplątani w roli pilota sił powietrznych tej pierwszej strony konfliktu. Podczas kolejnych godzin spędzonych przed ekranem poznajemy wzorowo poprowadzone wątki polityczne, jak również bardziej osobiste historie. W scenariuszu nie brakuje także niespodzianek i zwrotów akcji, które sprawiają, że Ace Combat 7: Skies Unknown to filmowe przeżycie.

A jak wygląda rozgrywka? W przeciwieństwie do tego, czego możecie się spodziewać, Ace Combat 7: Skies Unknown to nie tylko podniebne starcia. To także eskortowanie celów, udział w natolach na wrogie pozycje czy wykonywanie przelotów tak, by nie zostać wykrytym przez radary. Misje są bardzo różnorodne i nie pozwalają się nudzić. To także zasługa otoczenia - czasem latamy nad lądem, a czasem nad wodą, czasem w doskonałych warunkach atmosferycznych, a czasem w deszczu czy podczas burzy piaskowej. W grze zdarzają się spokojniejsze fragmenty, jak również niesamowicie emocjonujące etapy, co w sumie daje nam porządny podniebny rollercoaster.

Warto zdać sobie sprawę z tego, że Ace Combat 7: Skies Unknown to bardziej zręcznościówka niż symulator. Nie oznacza to jednak, że na każdym kroku możecie się tutaj spodziewać uproszczeń. Owszem, opanowanie sterowania to kwestia maksymalnie kilkunastu minut (poradzą sobie z nim nawet ci, którzy jeszcze nie latali wirtualnym samolotem), ale poza tym trzeba tutaj uważać na przykład na to, by nie lecieć zbyt długo na dużej wysokości (bo nasze maszyna zacznie przymarzać) czy raczej unikać namierzania rakiet, lecąc w chmurach (stają się wtedy mniej skuteczne). Ace Combat 7: Skies Unknown bywa także grą trudną. Niekiedy musimy się zmieścić w określonym limicie czasowym, a innym razem czeka nas trudny fragment, podczas którego nie ma ustawionego żadnego punktu zapisu (gra dokonuje go automatycznie w wyznaczonych miejscach) i który musimy w związku z tym przejść za jednym podejściem.

Ciekawie w Ace Combat 7: Skies Unknown rozwiązano kwestię samolotów i broni. W grze mamy okazję polatać prawdziwymi maszynami, takimi jak bardziej klasyczne MiG 21 i F-16 czy nowoczesny F-35. Jednak dodatkiem do nich są superfuturystyczne technologie, jak na przykład ogromne bombowce z polami siłowymi i dronami na pokładzie. Całe to połączenie wygląda zarazem autentycznie, różnorodnie i interesująco. Ramię w ramię z nami walczą także sojusznicy, ale szkoda, że ich jedyną funkcją jest budowanie klimatu. Z wrogami nie radzą sobie wcale - wszystkich, których trzeba wyeliminować w każdej misji, musimy wyeliminować osobiście. A skoro już narzekamy, to wspomnimy o jeszcze jednej przypadłości Ace Combat 7: Skies Unknown. Chodzi o sterowanie za pomocą klawiatury i myszki - nie należy ono do najwygodniejszych. Po premierze wersji pecetowej gracze zgłaszali także problemy z obsługą np. zestawów HOTAS, składających się z joysticka oraz przepustnicy.

Ace Combat 7: Skies Unknown wygląda i brzmi dokładnie tak, jak powinien. Maszyny odwzorowano z dbałością o szczegóły, otoczenie prezentuje się niezwykle realistycznie (niezależnie od warunków pogodowych), a muzyka oraz głosy innych pilotów, wydobywające się z głośników, znakomicie budują klimat. Autorzy mogliby jedynie lepiej dopracować obiekty naziemne, ale na szczęście przeważnie nie mamy okazji przyglądać się im z bliska.

Ace Combat 7: Skies Unknown to niesamowicie wciągająca zręcznościówka (którą można nazwać także arcade'owym symulatorem), która powinna zapewnić wam rozrywkę na trochę ponad dziesięć godzin w kampanii fabularnej oraz dodatkowe X godzin w multiplayerze. I będzie to rozrywka... naprawdę wysokich lotów.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama