A Way Out - recenzja

A Way Out /materiały prasowe

​Od dawna marzyliśmy o grze nastawionej przede wszystkim na kooperację. A Way Out to spełnienie tych marzeń.

Jeśli uważacie, że Electronic Arts to obecnie firma nastawiona jedynie na produkcje AAA i ich agresywną monetyzację, A Way Out będzie dowodem na obalenie tej opinii. To już kolejna - po Unravel i Fe - gra opracowana przez niezależny zespół, a przez "Elektroników" jedynie wydana i wspierana. Jest to odczuwalny powiew świeżości pośród lansowanych na każdym kroku kontynuacji takich serii, jak Battlefield czy Need for Speed.

Zaznaczmy od razu, że A Way Out to gra, której nie ukończycie w pojedynkę. Kooperacja nie jest w niej dodatkiem, a filarem, na którym opiera się cała przedstawiona w niej przygoda. Opowiedziana historia dotyczy dwóch mężczyzn w średnim wieku - Leo i Vincenta - którzy poznają się w więzieniu. Szybko okazuje się, że to i owo ich łączy, a następnie obaj podejmują próbę ucieczki na wolność. Jak pewnie się domyślacie, udaną. Jednak to dopiero początek świetnie przedstawionej fabuły.

Reklama

Leo i Vincenta łączy przede wszystkim tajemniczy Harvey - gangster, który wykiwał ich obu, doprowadzając do tego, że trafili za kratki. Jednak to wcale nie oznacza, że mężczyźni są czyści jak łza. Przeciwnie, obaj mają na swoim koncie mniejsze lub większe przewinienia. Ale ani jednego, ani drugiego trudno nie polubić. Obie postacie zostały świetnie napisane, podobnie jak cała historia, która po dość spokojnym początku coraz szybciej się rozkręca, skutecznie buduje napięcie, a pewnym momencie serwuje godny zapamiętania twist. Na tym jednak skończmy, żeby nie napisać zbyt wiele!

A Way Out trudno nazwać jednoznacznie grą. To bardziej interaktywny - świetnie wyreżyserowany i niepozwalający się oderwać - film, który oglądamy (w który gramy?) wspólnie z naszym kompanem przez internet albo przed jedną konsolą. Element kooperacyjny został wprowadzony bardzo umiejętnie. Gra nie jest przesadnie trudna, dzięki czemu może w nią zagrać praktycznie każdy i nie ma ryzyka, że któryś z dwójki graczy będzie niewystarczająco dobry. Zadania, przed którymi wspólnie stajemy, budują poczucie wspólnoty i braterstwa. Zmuszają nas do komunikowania się między sobą i wykonywania czynności wymagających współpracy. Co jakiś czas musimy też wspólnie wybrać jeden z dwóch dostępnych sposobów na przejście najbliższego fragmentu. Nie wyobrażamy sobie, aby przy tej grze można było nie bawić się dobrze. My kolejne etapy przedstawionej historii przechodziliśmy z wypiekami na twarzach.

A Way Out wygląda... dobrze. Gdybyśmy mieli więcej okazji do tego, by się zatrzymać i porozglądać, a ekran nie byłby podzielony na dwie części, pewnie wytknęlibyśmy grafice nieco więcej, ale na szczęście podczas zabawy nie ma czasu, by zwrócić uwagę na szczegóły. A całokształt prezentuje się wystarczająco atrakcyjnie, choć musimy przyznać, że jedne etapy wyglądają wyraźnie lepiej od innych. Świetnie swoją rolę odgrywa także muzyka. Kiedy trzeba, uspokaja, a kiedy indziej podbija poziom adrenaliny. A głosy, którymi przemawiają Leo i Vincent, zostały znakomicie dobrane. To wszystko - projekty lokacji, ścieżka dźwiękowa, dubbing - pomaga w budowaniu filmowej konwencji A Way Out. Na każdym kroku widać, słychać i czuć, że twórcy wiedzieli, co robią i jaki efekt chcą osiągnąć.

W A Way Out dostrzegliśmy tylko dwie wady. Pierwsza to długość rozgrywki (do ukończenia przygody wystarczy pięć do sześciu godzin), a druga to brak zachęt do dalszej zabawy po zobaczeniu napisów końcowych. Dodatkowych trybów brak, a możliwość sprawdzenia kilku alternatywnych sposobów na przejście niektórych fragmentów to zbyt słaby motywator do ponownego rozpoczęcia przygody. Tym niemniej A Way Out to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto - podobnie jak my - marzył o wciągającej i emocjonującej grze nastawionej na kooperację.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: A Way Out
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy