4PM - recenzja

Panie i panowie, przed wami prawdopodobnie najkrótsze gra w historii. Bez większych problemów da się ją ukończyć w ciągu... 20 minut. A i tak warto się z nią zapoznać!

Steam to miejsce, które warto śledzić. Chociażby w poszukiwaniu niezależnych, mało znanych produkcji, stanowiących świetną odskocznię od "mainstreamowej papki". Jeśli macie już dosyć głośnych superprodukcji, którymi jesteśmy raczeni każdego dnia, a szukacie gry nieszablonowej, oferującej oryginalną rozgrywkę oraz odmienne przeżycia, powinniście ostatnio zwrócić uwagę na 4PM.

To dzieło Bojana Brbory, które trafiło do cyfrowej sprzedaży 9 lipca. Jego cena to zaledwie 5 dolarów. Czy warto zapłacić te 15 złotych za dostęp do tej interaktywnej przygody, utrzymanej w atmosferze dramatu? Przekonajmy się.

Reklama

W 4PM wcielamy się w Caroline, pracownicę dużej korporacji, która popadła w alkoholizm i budzi się każdego ranka z bólem głowy, w sukience, którą ubrała na wczorajsze wieczorne wyjście. Nie pamięta zbyt wiele. Miewa tylko przebłyski. To z ostatniego wieczora, to z nocy, gdy prowadzi samochód...

Sytuacja w pracy wygląda dramatycznie - szef wydzwania do niej i przypomina o projekcie, który powinien być gotowy "na wczoraj", a Caroline ciągle się spóźnia i nie potrafi skupić na dłużej wzroku na monitorze. Myśli tylko o tym, gdzie i kiedy znowu by się napić. Martwi się o nią lekarz, martwi się jej matka. Kiedyś Caroline taka nie była. Co się wydarzyło? Co ją zmieniło? Dlaczego pije? O czym próbuje zapomnieć?

Odpowiedzi na te pytania poznacie bardzo szybko, bo raptem po... 20 minutach. Tak, ukończenie 4PM zajmuje mniej niż pół godziny, nawet jeśli sprawdzicie wszystkie ścieżki (gra w kilku miejscach daje nam wybór) oraz utkniecie na chwilę podczas fragmentu wymagającego odrobiny zręczności. Cała zabawa polega na przemierzaniu kolejnych lokacji i na uczestniczeniu w różnych sytuacjach z dnia codziennego - rozmowie z wściekłym szefem, jeździe taksówką do pracy czy... szukaniu toalety na imprezie.

W sumie takich sytuacji jest kilka, a finał następuje nawet nie wiadomo, kiedy. Jednak te chwile spędza się w napięciu, czekając na ostateczne rozwiązanie oraz wyjaśnienie zagadki. Silną stroną 4PM jest klimat, który udało się zbudować głównie dzięki muzyce oraz głosom aktorów, którzy bardzo poprawnie odegrali swoje role. Tak dobry dubbing rzadko się zdarza w grach stworzonych przez pojedynczych deweloperów.

O wiele gorzej pan Brbora poradził sobie z grafiką. Odwiedzane przez Caroline lokacje są kolorowe i bogate w szczegóły, ale zbyt puste i sterylne (szczególnie biuro, w którym słychać głosy co najmniej kilku pracowników, ale wszystkie krzesła są wolne), a postacie wyglądają wprost tragicznie. Patrząc na ich animacje w trakcie przerywników filmowych, przestajemy żyć tym, co jest na ekranie, bo zaczynamy skupiać się na tym, jak sztucznie i drętwo poruszają się uczestnicy wydarzeń.

Przełożony Caroline wygląda bardziej jak ogr niż człowiek (może to celowy zabieg?), a sama Caroline prezentuje się niczym plastikowa modelka. Na domiar złego gra cierpi na kiepską optymalizację. Na całkiem niezłej jakości pececie potrafiła kilkakrotnie "przyciąć się", nawet na nie najwyższym poziomie detali.

4PM to gra wyłącznie dla tych, którzy lubią krótkie, angażujące przygody, których autorzy skupiają się na grze na emocjach. Brbora swój cel osiągnął, bo historia Caroline wciągnęła nas i pomimo, że oferuje nie więcej niż pół godziny zabawy, uważamy, że jej zakup nie jest wcale taką złą inwestycją. A panu autorowi życzymy kolejnych, jeszcze lepszych produkcji.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama