PlayStation 4

Killzone: Shadow Fall - recenzja

Killzone od zawsze należał do najładniejszych gier akcji na PlayStation. Tak jest i w przypadku najnowszej części, która zadebiutowała wraz z najnowszą konsolą Sony.

Killzone: Shadow Fall od samego początku robi duże wrażenie. Wizualnie mamy do czynienia z wejściem w nową epokę, która nastała wraz z next-genami. Gra zachwyca jakością tekstur, płynnością animacji i efektami specjalnymi. Oko cieszy także rozmach - odwiedzane przez gracza lokacje to nie wąskie korytarze, a ogromne połacie terenu. Co prawda chodzić/biegać/skakać możemy tylko po stosunkowo niewielkich obszarach, ale widoki są przepiękne. Panowie z Guerilla bardzo wyraźnie pokazali, na co możemy liczyć na next-genach. A to, co oglądamy w Killzone: Shadow Fall, to przecież dopiero początek.

Reklama

Graficznie Killzone: Shadow Fall to prawdziwy majstersztyk, ale szkoda, że nie można tego samego powiedzieć o fabule, którą można określić dwoma słowami: banalna i infantylna. Akcja przenosi nas w czasie o 30 lat do przodu w stosunku do trzeciej części. Głównym bohaterem jest chłopiec imieniem Lucas, który wraz z ojcem zostaje wysiedlony przez Helghastów (znany doskonale z poprzednich części wróg).

Jednak w trakcie procedury ten drugi zostaje zastrzelony, a chłopaka przygarnia pod swoje duże ramię Sinclair. Później opiekun zostaje szefem vektańskiego wywiadu (Vektanie i Helghaści to odwieczni wrogowie, jeśli nie wiecie), a młodzieniec dorasta i przyłącza się do oddziału agentów znanego jako Cienie.

Przyznacie, że nie brzmi to szczególnie interesująco. Autorom nie udało się też obudzić we mnie emocji, o które im chodziło. Strata ojca przez Lucasa wcale nie wywołała we mnie współczucia ani nie sprawiła, żebym zaczął go bardziej lubić. Nie polubiłem go specjalnie także później, podczas kolejnych misji. To bohater płytki, niewyróżniający się z tłumu, co znajduje pewne uzasadnienie w osobie Sinclaira, który ewidentnie przez te wszystkie lata stłamsił chłopaka... przez co jego też niespecjalnie da się lubić. Scenariusz na późniejszych etapach nie zalicza wzlotów, jest raczej miałki i o wiele mniej interesujący niż akcja, w której bierzemy udział.

Na szczęście rozgrywka w Killzone: Shadow Fall to już zupełnie inna bajka. Tym razem Guerilla zaserwowało nam nie tunelowy shooter, a grę akcji osadzoną w otwartym środowisku, wzbogaconą o akcenty skradankowe i taktyczne. Czasem spacerujemy po zamkniętych lokacjach, ale jednak przez większość czasu możemy decydować, gdzie i którędy chcemy pójść. Często możemy także wybrać, czy chcemy wejść w otwarty konflikt z grupką wrogów, czy też może lepiej spróbować ją ominąć - raz bardziej opłaca się jedno, a raz drugie.

Jednak musicie mieć na uwadze, że Helghaści przeważnie występują w co najmniej kilkuosobowych grupkach, a do tego są całkiem inteligentni (ukrywają się, zachodzą nas od tyłu, korzystają z różnych rodzajów broni), więc nie stanowią łatwych ofiar. Ba, już na średnim poziomie trudności strzelaniny potrafią być wyzwaniem, a na wysokim to już prawdziwe piekło.

Lucas został wyposażony w OWL-a - drona, który może ostrzelać wskazanego przeciwnika, wypuścić tyrolkę, po której spuścimy się na dół, czy zhakować wrogie systemy (np. wyłączyć alarm, który sprowadza na pole walki ciągle to nowych żołnierzy). Wprowadzenie go to świetny pomysł. OWL-a obsługujemy za pomocą dotykowej płytki (wybór umiejętności) oraz jednego z triggerów (wskazanie celu), do czego można się szybko i łatwo przyzwyczaić.

W Killzone: Shadow Fall czeka na nas kampania dla pojedynczego gracza, której ukończenie zajmuje nieco ponad sześć godzin. To niewiele, ale rekompensuje nam to różnorodność poszczególnych misji - każda z nich rozgrywa się w innym otoczeniu i serwuje solidną porcję mniej lub bardziej taktycznej akcji (oraz skradania).

Poza tym autorzy przygotowali pełnowartościowy multiplayer, który wprawdzie niczym nie zaskakuje, ale jest wykonany bardzo solidnie i wydłuża żywotność gry co najmniej o kolejne kilka godzin. Osoby zań odpowiedzialne zadbały o różnorodność map oraz ciekawy system rozwoju postaci, a walka z żywymi graczami charakteryzuje się dużą dynamiką.

Polski oddział Sony - wzorem ostatnich części - wydał Killzone: Shadow Fall w zlokalizowanej, dubbingowanej wersji. Pomimo, że osobiście wolałbym słuchać oryginalnych głosów, o pracy polskich aktorów nie mogę powiedzieć prawie nic złego. Wywiązali się ze swoich ról całkiem poprawnie, wypowiadając się z emocjami właściwymi dla poszczególnych sytuacji. Główny bohater brzmi nijako, ale przynajmniej naturalnie.

Killzone: Shadow Fall udanie rozpoczął karierę PlayStation 4 w dziedzinie gier akcji. Wartka kampania, łącząca w sobie akcję oraz taktykę, rzucająca nas w szereg różnorodnych miejsc, dobrze zaprojektowane i dające sporo swobody lokacje, do tego całkiem niezły multiplayer, a to wszystko okraszone grafiką, o jakiej jeszcze niedawno mogliśmy tylko marzyć - myślę, że to wystarczy, by uznać najnowszą grę studia Guerilla za sukces.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Killzone: Shadow Fall
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy