"Zagrajmy jeszcze raz" - wyjątkowa podróż w przeszłość polskiego gamingu
Gdy tylko dowiedziałem się, że Arkadiusz “Dark Archon" Kamiński wydaje własną książkę poświęconą grom, wiedziałem, że musi ona trafić w moje ręce - z kilku powodów. Trochę jako wyraz wsparcia dla doskonałej roboty, jaką Archon i cały jego zespół robi wokół kanału arhn.eu, trochę z szacunku dla samego autora, który moim zdaniem jest jednym z najbardziej wartych uwagi twórców polskiego, giereczkowego Youtube’a, trochę z czystej ciekawości jak sprosta on tak ambitnemu zadaniu jak napisanie własnej książki...
W końcu też dlatego, że od pierwszej zajawki poczułem, że może to być pozycja, która złapie mnie za serce i wytarza w około-growej nostalgii, wywołując wspomnienia moich własnych początków jako gracza. I na przekór wszystkim zasadom trzymania czytelnika w napięciu powiem od razu - udało jej się to znakomicie.
Na półkach księgarń znajdziemy całe mnóstwo wydawnictw opisujących (czasem po raz milionowy) historię powstania maszyny liczącej, pierwszych komputerów domowych, konsol, pierwszych gier, historię powstania Atari, Commodore, Amigi, przejścia Jacka Tramiela do obozu wroga... Mamy książki poświęcone w całości Nintendo i polskiej branży gier - ale w całym tym bogactwie brakowało jednego - opowieści polskiego gracza, dorastającego i “zbierającego szlify" na przełomie lat 80 i 90 XX wieku. Takiej, która będzie pasowała na równi do panelu dyskusyjnego na jakimś konwencie retro, jak i rozmowy znajomych przy przysłowiowym ognisku, czy bardziej współcześnie - grillu. Bo jeśli spotyka się kilka osób, które wiedzą o sobie, że są graczami, to prędzej czy później rozmowa między nimi zejdzie właśnie na temat ich początków.
Takie właśnie w moim odczuciu jest “Zagrajmy jeszcze raz" - sentymentalna podróżą w przeszłość, do czasów dzieciństwa i dorastania prawie każdego gracza z pokolenia 30+. Czytając o tym kto był na osiedlu Archona bossem i czyj brat zamykał przed wszystkimi komputer na klucz, widząc zdjęcia z domowych archiwów, nie raz złapiecie się na podświadomym “O, to o mnie", jak na tym słynnym GIFie z Leonardo Di Caprio, który widząc znajomą sytuację wskazuje na telewizor. Oczywiście to nie tak, że każdy poczuje się jakby cała książka była o nim - ja na przykład nigdy nie miałem okazji odwiedzić salonu gier w “wozie Drzymały". ale tzw. “nostalgia factor" wylewa się tutaj niemal z każdej karty.
Książka opisuje dorastanie polskiego gamingu w kilku kontekstach - od tych bardziej oczywistych, jak salony gier i kwitnące swego czasu nad Wisłą piractwo, po nieco bardziej nieoczywiste, jak kody w grach, które były przez pewien czas nieodłącznym elementem bycia graczem oraz różnego rodzaju “zajawki pokrewne", jak zbieranie Tazosów z paczek chipsów. Są też odniesienia do filmów i innych elementów popkultury, które zachwycały ówczesne pokolenia graczy, a dla wielu nadal mają status kultowych. Jest fragment o “małyszomanii", a nawet o memach. Jednym słowem jest to chyba najbardziej przekrojowa analiza “bycia graczem" w tamtych czasach, jaka pojawiła się pod postacią książki.
Czy “Zagrajmy jeszcze raz" to pozycja tylko dla “boomerów", ewentualnie w najlepszym wypadku “millenialsów"? Absolutnie nie! Oni oczywiście będą mogli najbardziej utożsamić się z opisywanymi w książce sytuacjami, ale gdybym miał oceniać na podstawie tego jak popularne wśród najmłodszych graczy są różnego typu wydarzenia “retro-gamingowe", wydaje mi się, że i młodsze pokolenia z ciekawością dowiedzą się jak to się stało, że ich mama / tata teraz tak chętnie gra z nimi w Psi Patrol, Astrobota czy Fortnite. Nie sposób bowiem zaprzeczyć, że to właśnie dzięki wydarzeniom opisanym w “Zagrajmy jeszcze raz" doszło do specyficznej przemiany pokoleniowej, która wyprowadziła gry z piwnic i umieściła je w mainstreamie, niektórym z nich nadając nawet status lektur szkolnych.
Książkę Arkadiusza Kamińskiego wciąga się niemal jednym tchem, ale oprócz interesującej treści została ona wydana w formie, która sprawia, że absolutnie nie żałuje się ani grosza z wydanych na nią 59,99 złotych. Twarda oprawa, gruby, dobrej jakości papier, dobrze dobrana szata graficzna, nie raz przywołująca na myśl stare pisma komputerowe lub komunikatory albo programy do obsługi poczty e-mail - wszystko to świetnie dopełnia całości.
Uwagi? Mam dwie. Na początku autor pisze, że zbyt często w tego typu wydawnictwach skupia się na datach i wydarzeniach, po czym dość szybko docieramy do miejsca gdzie po raz chyba milionowy czytamy historię o krachu branży gier w latach 80. i zakopanych na pustyni cartridge’ach z grami Atari. Takich, powiedzmy “oklepanych" odniesień do historii branży nie ma aż tak dużo, ale fakt, że pojawia się on tak szybko po wspomnianym wstępie sprawia, że rzuca się on w oczy.
Druga dotyczy rozdziału poświęconego Nintendo - może nie zrozumiałem zamysłu, jaki kierował autorem w trakcie planowania i pisania tego fragmentu książki (choć domyślam się, że stoi za tym po prostu fakt, że jest on ogromnym fanem tej marki), ale jakoś... wybił mnie on na moment z klimatu - zapewne dlatego, że nigdy nie miałem szczególnego sentymentu dla niczego co związane z tą firmą, może poza GameBoyem z zielonym ekranem, którego to GameBoy’a byłem posiadaczem gdzieś w okolicach połowy podstawówki. W każdym razie, czytając ten konkretny fragment trochę poczułem się jakby ktoś niespodziewanie wyciągnął mnie z roku 1996, przeniósł do 2020, po czym z powrotem wrzucił w lata 90.
Jeśli jeszcze nie domyśliliście się po poprzednich akapitach, podsumuję krótko - jak najbardziej. “Zagrajmy jeszcze raz" to pozycja, która do tematu podchodzi w oryginalny, wciągający sposób. Starszych czytelników przeniesie w czasie do lat dorastania, młodszym pokaże zaś jak wyglądały szalone początki gamingu w Polsce. Dla jednych i drugich powinna to być pasjonująca lektura, do pochłonięcia w kilka wieczorów. Przyda się, by choć raz na jakiś czas dać oczom odpocząć od wszędobylskich ekranów (no, chyba, że kiedyś doczekamy się ebooka).