W końcu dobry FPS w VR!
Wirtualna rzeczywistość ma wielu fanów, ale nawet wśród nich przeważają sceptycy, którzy twierdzą, że w grach będzie to miało sens tylko w tytułach, w których siedzi się wewnątrz jakiegoś pojazdu (czytaj: we wszelkiej maści symulatorach i... tyle).
FPS-y? Zapomnijcie! Mózg nie da się tak łatwo oszukać - nie nabierze się na to, że biegasz choć siedzisz i zwróci błąd. Z naciskiem na zwróci... Gdyby jednak bieganie polegało na bieganiu?
Przedsmak tego można było zobaczyć na Gamescomie, podczas sekretnych prezentacji HTC Vive / SteamVR. Ale nie ma co się oszukiwać, do rasowego FPS-a pole gry o wymiarach paru metrów to jednak za mało. Czy da się coś z tym zrobić?
Australijczycy z Melbourne udowadniają, że tak. Otworzono tam właśnie przybytek o nazwie ZeroLatencyVR, który pozwala przeżyć przygodę w świecie wirtualnym bez zaciągania się do armii. W każdym razie na stałe - bo choć w ZeroLatencyVR także się strzela, nie trzeba być skoszarowanym.
Wystarczy zapłacić 88 AUD (na nasze to około 240 zł - sporo, nawet jeśli pominie się koszty dostania się na Antypody) i ma się przed sobą około godziny w wirtualnym świecie o powierzchni 400 metrów kwadratowych.
Każdy z graczy na głowę zakłada Oculusa w wersji DK2, na plecy peceta Alienware Alpha i... próbuje przeżyć. Teren walki obserwowany jest przez 129 kamer PlayStation Eye, a na raz w walce może uczestniczyć do sześciu graczy, pomagających sobie w co-opie lub też eksterminujących się w PvP. Wrażenia? Jeśli wierzyć filmikowi, jest super!