Valve nie opublikuje gry o gwałcicielu

​Po zaskakująco długiej deliberacji, Valve potwierdziło w końcu, że jednak nie wyda na Steamie gry Rape Day, opowiadającej o "przygodach" gwałciciela i mordercy, zaplanowanej na kwiecień. To mało zaskakujący krok, choć Valve nadal zbiera cięgi w sieci, za brak kontroli nad własnym sklepem.

O sprawie informowaliśmy we wtorek. Karta produktu zapowiadała "opowieść wizualną", co w świecie gier wideo przekłada się na obrazki z tekstem i minimum interakcji, poza kilkoma wyborami. Deweloperzy ze studia Desk Plant przygotowują podobno 500 ilustracji oraz ponad 7 tysięcy słów.

Produkcja ma pozwolić na "werbalne napastowanie, zabijanie i gwałcenie kobiet w ramach postępów w historii". Do tego "przemoc, napaść seksualna, seks bez zgody, wulgarny język, nekrofilia i kazirodztwo". Karta produktu znajdowała się na Steamie już od kilku tygodni, bez żadnej reakcji.

Reklama

W końcu sprawę nagłośniły media, a w sieci pojawiła się petycja o usunięcie gry, podpisana przez około osiem tysięcy internautów (organizatorzy tej inicjatywy świętują teraz sukces i zapewniają, że to wszystko dzięki nim). Głos w sprawie zajęło w końcu Valve, rozwiewając wątpliwości.

"W ubiegłym tygodniu mogliście usłyszeć o grze Rape Day, nadchodzącej na Steam. Dzisiaj zdecydowaliśmy się nie dystrybuować produkcji. Biorąc pod uwagę wcześniejsze komunikaty na temat tego, co nadaje się do wydania, ta decyzja nie wymaga chyba dalszych wyjaśnień" - czytamy.

Mowa o wpisie z czerwca ubiegłego roku, w którym to Valve wyjaśniało, że nie zamierza ograniczać Steame i wyda każdą produkcję, o ile zawarte w niej treści "bezpośrednio nie łamią prawa lub nie są po prostu trollowaniem". Kontrowersyjne treści nie powinny być cenzurowane - uznała firma.

Teraz właściciele Steama dodają, że stosowany obecnie system jest całkowicie reakcyjny. To znaczy, że Valve nie może zablokować gry przed wejściem na Steam i może reagować dopiero, gdy produkcja pojawi się już w bazie danych lub też gdy gotowa jest karta produktu.

Część obserwatorów jest nadal niezadowolona z takiej sytuacji, z dwóch powodów. Po pierwsze, uważają oni, że Valve powinno jednak wprowadzić szerszą kontrolę. Po drugie, firma w swoim komunikacie nie odcięła się wyraźnie od produkcji zawierających treści podobne do tych z Rape Day.

Nie są to oczywiście pierwsze problemy tego typu dla Valve. W maju 2017 roku tytuł House Party został na krótko anulowany, ponieważ pozwalał szantażować jedną z bohaterek w zamian za seks. Twórcy wprowadzili cenzurę i produkcja równie szybko wróciła do sprzedaży.

Dokładnie rok później, także w maju, kłopoty pojawiły się w związku z grą Active Shooter, która pozwalała się wcielić w osobę dokonującą masakry w szkole. Właśnie wtedy Valve zapowiedziało, że modyfikuje podejście, by na Steamie nie pojawiały się treści "nielegalne, lub po prostu trolling".

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama