Orth o hejterach: "Potrafią usadzić się, wypróżnić i zniszczyć coś pięknego"

Adama Ortha możecie pamiętać z czasów pierwszych zapowiedzi Xboksa One, kiedy graczy narzekających na brak możliwości grania ze względu na pomysł "always online" uraczył hashtagiem #dealwithit, co w wolnym tłumaczeniu oznacza #takieżycie lub #atopeszek.

Podczas zeszłotygodniowego GDC Orth prowadził prelekcję o nienawiści w sieci i skierował kilka ciekawych zdań zarówno do hejterów, jak i ofiar krytyki. Twitterowa polemika z Orthem (który został zwolniony z Microsoftu niedługo po aferze) zawierała też m.in. subtelne naśmiewanie się przez wspomnianego pracownika z graczy, którzy mieszkają poza dużymi miastami, gdzie warunki techniczne są dużo gorsze.

Orth przypomniał sobie i słuchaczom sytuację sprzed dobrych kilku miesięcy, kiedy rozpętał kilkoma wpisami z Twittera huragan skrajnych opinii. Protekcjonalnie odnosząc się do przeciwników stałego podłączenia Xboksa One, zyskał wielu wrogów... choć może lepiej użyć słowa "krytykantów", bo wróg to zbytnia nobilitacja dla kogoś, kto jako jedyną oś sprzeciwu i wielki wysiłek krytyczny traktuje 140 znaków przesłanych po kablu na odległość tysięcy kilometrów.

Reklama

Jakkolwiek nie traktować hejterów, w swoim zwyczaju zareagowali nieproporcjonalnie. Ale czy na pewno? Orth spojrzał na sprawę od nieco innej strony - skoro przy wielu okazjach mówimy o przegiętej fali krytyki (bohaterowi newsa życzono śmierci z powodu raka, tak samo jak jego rodzinie i dzieciom) to najwyraźniej zaczęła się tworzyć nowa prawidłowość, a granice mocno się przesunęły.

"Stawałem się kolejną ofiarą zjawiska internetowej nienawiści, [dla hejterów] była to istna wyżerka. Moje życie zawodowe i publiczne stało się naturalnym celem. Ludzie zaczęli się ode mnie oddalać. Byłem przybity, upokorzony i zawstydzony. Zniszczyłem swoją karierę i bałem się szantaży ze strony branży. Straciłem pracę i źródło dochodu" - mówił Orth.

Później przeszedł do sedna - tolerowanie nienawiści do spółki z jej natężeniem odpowiadają za dzisiejszy obraz zjawiska.

"Powodem, dla którego groźby w sieci są przerażające, nie jest możliwość dokonania przemocy - to społeczeństwo cofnęło się do punktu, w którym ten rodzaj zachowań i dialogu jest do zaakceptowania, jest oczekiwaną odpowiedzią w związku z czymś, z czym ktoś się nie zgadza lub czego nie lubi" - kontynuował Orth.

"Wielu twórców w ogóle nie zwraca na to uwagi, bo stało się to normą. Pracując w tej branży znieczuliliśmy się w kierunku nieludzkich zachowań, bo są przytłaczające i nie do powstrzymania. Jakimś sposobem cofnęliśmy się robiąc postępy i nie ma już odwrotu. Trucizna internetowa ma moc nas..nia na coś pięknego i zniszczenia tego" - dodał Orth.

Orth zebrał też kilka opinii od twórców gier. Niektórzy nie chcieli już pracować nad grami dla tego rodzaju publiczności, inni stwierdzili, że obrót spraw jest przerażający, a przyszłość branży w związku ze zjawiskiem wcale nie musi być świetlana. Widać bowiem antagonizm i dwie silnie opozycyjne strony barykady.

Co ciekawe, wystąpienie Ortha zakończyło się wyrazami wiary i otuchy.

"Przetrwałem. Albo skulisz się na ziemi, albo idziesz dalej... to było najlepsze, co mnie spotkało. Ludzie w to nie wierzą, gdy im o tym mówię, ale tak, k...a, jest. Kiedy wszystko się zawaliło, to był dla mnie twardy reset. Zobaczyłem okazję, zbliżyłem się do rodziny i przyjaciół, dojrzałem, stałem się lepszym rodzicem, zadbałem o siebie, zgubiłem ponad dwadzieścia kilo, od nowa poświęciłem się kreatywności. Świećcie przykładem i zachęcajcie innych do działania" - stwierdził Orth.

"Pamiętajcie o radości, którą czujecie lub dajecie poprzez wasze gry. Życie jest zbyt krótkie, by martwić się działaniem anonimów w internecie. Musicie spojrzeć wewnątrz siebie i zablokować się na ich wpływ. To, co mówią, jest odbiciem ich życia, nie waszego. Walka na ich poziomie jest bezcelowa. Wreszcie się zmęczą. Nie przestawajcie budować, nie przestawajcie marzyć" - dodał Orth.

CD Action
Dowiedz się więcej na temat: Microsoft
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy