Nadszedł wreszcie długo wyczekiwany dzień - Nintendo pokazało światu swoją nową konsolę. Gracze zareagowali entuzjastycznie, a ceny akcji japońskiej firmy... poleciały w dół.
Wii okazało się spektakularnym sukcesem (101 mln sprzedanych konsol), natomiast Wii U spektakularną klapą (sprzedano nieco ponad 13 mln sztuk). Jasne więc było, że Nintendo potrzebuje zupełnie nowego sprzętu będącego ucieleśnieniem zupełnie nowego pomysłu na siebie. Tym właśnie miała być nowa konsola, funkcjonująca pod roboczą nazwą NX.
Nadzieje były więc mocno pobudzone, a w niecierpliwości na oficjalną zapowiedź następcy Wii U czekali nie tylko gracze. Również inwestorzy, których zła passa Nintendo coraz bardziej niepokoiła, zaczęli wierzyć, że oto zbliża się przełom i punkt zwrotny. Ceny akcji japońskiej firmy wzrosły o 4,6 procent w przeddzień prezentacji nowej konsoli. A następnie spadły o 6 procent, zaraz po jej premierze.
Nintendo brnie w ślepą uliczkę?
Już w kwietniu pisałem, że nie wierzę w sukces Nintendo NX, które, teraz już to wiemy, nazywać się będzie Switch. Nie wierzyłem i nadal nie wierzę, ponieważ historia stacjonarnych konsol Ninny, to historia równi pochyłej. Począwszy od NESa (który polskim graczom kojarzy się z Pegazusem, będącym jego piracką podróbką), każda kolejna konsola sprzedaje się coraz gorzej. Wyjątkiem było tu Wii, ale wygląda na to, że wyjątkiem ono pozostanie.
Populacja graczy na świecie jest całkiem spora, rośnie wręcz wraz z rozwojem technologii. Ale są oni w większości jasno podzieleni i nie wydaje się, aby było tu zbyt wiele miejsca dla Nintendo. Tak zwani gracze "hardkorowi" mają PS4, XONE, albo wypasione PCty (ewentualnie jedną z konsol i gamingowego kompa). Z kolei gracze okazjonalni, tak zwani "casuale", zadowalają się prostymi produkcjami na smartfony i tablety (coraz bardziej wyniszczając tym samym rynek konsol przenośnych).
Nintendo ze swoim Wii przemówiło głównie do tych drugich. Możliwość zagrania w Zeldę i Mario ucieszyła fanów serii, ale nie każdy z nich zdecydował się na kupno konsoli wiedząc, że nie zagra na niej w żaden z multiplatformowych tytułów, w które bawili się jego znajomi. Przemawiała ona zatem głównie do graczy okazjonalnych, którzy zdawali się być zafascynowani możliwością zabawy poprzez machanie pilotem przed telewizorem. Na tej samej fali wypłynął pierwszy Kinect (machanie pustymi rękami przed kamerką) - na idei nowatorskiej i nowoczesnej technologii rodem z "Raportu mniejszości". Była to jednak pojedyncza fala i poprawione wersje Wiilota oraz Kinecta przeszły bez echa - ludzie to już widzieli, pobawili się i zdążyli znudzić (zwłaszcza, że poza paroma grami stricte imprezowymi, trudno było o tytuły, w które faktycznie lepiej się grało dzięki kontroli ruchowej).
Dlatego też Wii U okazało się porażką - stacjonarna konsola obsługiwana tabletem z przyciskami po bokach nie miała w sobie nic z nowatorskiej i pobudzającej wyobraźnię, technologii. "Casuale" więc odpadli, a gracze hardkorowi woleli swoje PS3 i X360.
Nintendo Switch - z czym to się je?
Jakie więc ma szanse najnowsza konsola Nintendo na odniesienie sukcesu? Już na wstępie można powiedzieć, że niezbyt duże - każdy kto chciał mieć w domu nowy sprzęt, już dawno przesiadł się na PS4 lub XONE. Switch musi więc przekonać tych graczy, że warto kupić drugą konsolę oraz graczy okazjonalnych, że warto kupić jakąkolwiek konsolę.
Idea stojąca za nowością od Nintendo jest całkiem ciekawa i pobudza wyobraźnię. Oto bowiem mamy klasyczną sytuację - konsola podpięta do telewizora, na ekranie nowa Zelda albo odświeżony Skyrim, a gracz wygodnie na kanapie z klasycznym, bezprzewodowym padem w dłoni. Niestety, musi już kończyć zabawę, ponieważ obowiązki wzywają. I w tym momencie okazuje się, że niczego kończyć nie musi - pudełko pod telewizorem, to tak naprawdę stacja dokująca dla tabletu, do którego boków wsuwamy elementy pada z gałkami i przyciskami (zwane Joy-Con). Możliwość grania w autobusie/pociągu/samolocie w tytuły z dużych konsol? Niemożliwe stało się faktem!
Co więcej, tablet ma wysuwaną nóżkę, więc możemy go postawić w dowolnym miejscu, odczepić elementy odpowiedzialne za sterowanie (działają bezprzewodowo!) i spokojnie grać. Nawet we dwie osoby, ponieważ konsolka wspiera zabawę na podzielonym (małym) ekranie, a każdy Joy-Con może być użyty jako osobny kontroler.
Nintendo Switch to zatem spełnienie marzeń wielu graczy - w pełni przenośna konsola stacjonarna. Taka, która dostosowuje się do naszego (aktywnego) stylu życia i pozwala w każdej chwili i miejscu na wznowienie gry.
Czas nieco zejść na ziemię
Po pierwszej, entuzjastycznej reakcji, pomału pojawiają się jednak pierwsze wątpliwości. Pierwszą i najbardziej chyba poważną, są przyziemne kwestie dotyczące specyfikacji. Konsole stacjonarne nie bez powodu się tak nazywają i przyjmują formę dużych, ciężkich i prądożernych pudełek - moc obliczeniowa potrzebuje przestrzeni i energii. Oczywiście, są na rynku mocarne smartfony i tablety z wielordzeniowymi procesorami, które potrafią wyświetlić naprawdę niezłą grafikę. Nie mogą jednak konkurować z konsolami ani możliwościami, ani ceną.
Trzeba więc zadać sobie pytanie na ile mocne może być urządzenie o rozmiarze niedużego tabletu i na jak długo wystarczy jego bateria. Raczej nie nastawiałbym się na jakieś długie granie. Na filmie pokazującym możliwości Switcha widać przez chwilę, że pociągnie on Skyrima, a to wymaga mocnych (czytaj: prądożernych) bebechów.
Z tą mocą to z drugiej strony nie ma co jednak przesadzać - Skryim debiutował 5 lat temu na konsolach poprzedniej generacji. Nawet w odświeżonej wersji nie jest więc pokazem tego, co potrafi PS4 i XONE.
Teoretycznie jest jednak sposób, aby Switch nie odbiegał bardzo możliwościami od konkurencji. Stacja dokująca ma dość spore rozmiary, więc nie można wykluczyć, że znajdują się tam dodatkowe podzespoły. Podczas grania stacjonarnego więc, mogłaby to być całkiem mocna konsola, a kiedy bawić się będziemy w podróży, gry będą oferowały gorszą grafikę. Takie dwa ustawienia jakości będą musiały mieć gry na PS4 w momencie wejścia na rynek mocniejszej wersji Pro, więc rozwiązanie nie byłoby niczym nowym. Natomiast na mniejszym ekranie nie widać aż tak wielu szczegółów i niuansów, więc niższe ustawienia niekoniecznie musiałyby razić.
Ta teoria nie znajduje jednak potwierdzenia w specyfikacji Switcha, która wyciekła zaraz po zapowiedzi konsoli i ponoć pochodzi od jednego z pracowników Nintendo. Zgodnie z nią, tablet ma ekran o przekątnej 6,2 cala i rozdzielczości 720p, a całością zarządza 4-rdzeniowy, 64-bitowy procesor z taktowaniem 2 GHz. Pamięci RAM jest 4 GB, współdzielonej z kartą graficzną autorstwa Nvidii (zastosowanie zmodyfikowanego układu Tegra jest już potwierdzone oficjalnie), z rdzeniem o taktowaniu 1 GHz i moc obliczeniową na poziomie 1024 FLOPS. Znajdziemy tam też 32 GB pamięci wewnętrznej, a gry dostarczane będą na kartach SD.
Specyfikacja ta, jeśli jest prawdziwa, nie powala, podobnie jak zapowiedź, że gry działać będą tylko w 720p. Nintendo ponownie byłoby daleko za konkurencją, która coraz śmielej spogląda w kierunku 4K. Z drugiej jednak strony, jeśli potraktujemy Switcha jako sprzęt mobilny, będziemy mieli przed sobą wyjątkowo mocarny sprzęt. Tylko, że mocna była też Vita, a kto o niej dzisiaj pamięta?
Tym, co ma zapewnić Switchowi popularność jest jednak to, że mają na nią pojawiać się pełnoprawne tytuły konsolowe, a nie spinoffy znanych serii, których jakość bywa dyskusyjna (vide chociażby Assasins’s Creed). Ponadto, trzy lata temu, Nintendo ogłosiło połączenie działów zajmujących się grami na konsole stacjonarne i przenośne. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział czemu to ma służyć, ale dzisiaj...
Wiele wskazuje na to, że Switch, ma nie tylko być następcą Wii U, ale również 3DSa. Sprzętem w pełni uniwersalnym, na którym pogramy we wszystkie flagowe tytuły Nintendo, jak również pozycje multiplatformowe. A to już jest argument, który może przemówić nawet do graczy, którzy mają już w swoim domu konsolę Sony lub Microsoftu.
Powtórka z historii?
Poszukajcie w wolnej chwili wideo z premiery Wii U. Odbyła się ona na E3 w 2011 roku i, oglądając ją teraz, nie raz można się zaśmiać. Ale jest to śmiech przez łzy. Nie chodzi tu o twarde jak skała przekonanie Satoru Iwaty oraz Reggiego Fils-Aime’ego o niesamowitości sprzętu, który mają zaszczyt zaprezentować światu. Chodzi o niezwykłe wizje, jakie są przed nami roztaczane, również przez przedstawicieli największych wydawców gier.
Co było problemem Wii? Niemal zupełne odwrócenie się od graczy "hardkorowych", którzy lubią zagrać w Call of Duty, Dirta i Assasins’s Creed’a. Ale to już przeszłość, ponieważ na Wii U zagramy we wszystkie te tytuły. Otrzymamy i "Assasyna" i Battlefielda i Batmana i całe portfolio tytułów od EA Sports. Co więcej, przedstawiciele EA, Ubisoftu, THQ (RIP), Warner Bros, Namco i innych wydawców, wprost nie mogą nachwalić się Wii U. "To prawdziwa rewolucja" - mówią, "fenomenalny sprzęt", "zmieni sposób, w jaki projektujemy gry". Mówi to między innymi Warren Spector i Ken Levine - ludzie, których nazwiska przyciągają rzesze graczy, który pokazali, że wiedzą co to znaczy innowacja, potrafią wyjść poza utarte schematy i stworzyć zupełnie nową jakość. Oni nie mogą się mylić i potrafią dostrzec pokłady nowatorskiego potencjału w nowym sprzęcie, prawda?
Teraz już wiemy, że może i coś faktycznie w Wii U dostrzegli, ale widząc marne zainteresowanie graczy, szybko zapomnieli o swoich solennych zapewnieniach wspierania konsoli. Pamiętacie ZombiU? Ekskluzywny tytuł stworzony przez Ubisoft, mający stanowić przykład na ciekawe i pełne wykorzystanie ekranu w kontrolerze Wii U? Przeszedł zupełnie bez echa, podobnie jak sama konsola.
Wiecie już do czego zmierzam? To, że studia third party zadeklarowały tworzenie gier na Switcha, nic jeszcze nie znaczy. Fakt, jest ich więcej, niż poprzednio - na pokładzie ma znaleźć się Activision, EA, Codemasters, Sega, Konami, Capcom, Bethesda, Ubisoft i wielu innych. Cóż z tego? Mogą równie szybko zapomnieć o konsoli Nintendo, jak zapomnieli o Wii U. A zapomnieli, nie tylko ze względu na słabe zainteresowanie graczy. Doświadczenie uczy bowiem, że osoby kupujące sprzęt wielkiego N wcale nie są zainteresowane tytułami z pozostałych konsol. Tworzenie gier dla Nintendo widzą jako wielce ryzykowne, ponieważ ich sprzęt mocno odstaje od konkurencji z technicznego punktu widzenia, więc pojawia się problem okrajania gier i optymalizowania ich, aby były grywalne (i mieściły się na niezbyt pojemnym nośniku). Generuje to koszty, wydłuża czas pracy nad grą, a szanse na zarobek zwykle są mocno niepewne.
Kwestia ceny
Na końcu pozostaje jeszcze jeden faktor - cena. Gracze przywiązują do tego sporą wagę. Kiedy PS3 wchodziło na rynek odstraszyło wielu właśnie swoją ceną, znacznie wyższą od X360, a role odwróciły się, kiedy XONE okazał się droższy od PS4. Switch ma też ten problem, że musi aspirować do roli drugiej konsoli w domu, ponieważ większość graczy już jakąś posiada.
Ponownie z pomocą przychodzą "przecieki", jakie można znaleźć w sieci. Jeśli wierzyć ofercie pewnego sklepu internetowego, która oczywiście bardzo szybko została usunięta, za Switcha przyjdzie nam zapłacić 349 funtów, a więc około 1700 zł. W sytuacji, kiedy PS4 i XONE można kupić za jakieś 1200 zł, to nie jest zbyt dobry prognostyk sprzedaży. Kwota naprawdę spora, jeśli mamy ją wydać, aby móc zagrać w nową Zeldę, Mario oraz Skyrima w pociągu. To oczywiście czyste teoretyzowanie, ale Nintendo zapowiedziało, że od początku zamierza na Switchu zarabiać, więc tak wysokiej ceny nie można wykluczyć.
Nigdy nie chcę być złym prorokiem i trzymam kciuki za Nintendo, aby odniosło sukces i pokazało, że na granie możemy spojrzeć zupełnie inaczej, niż dotychczas. Doświadczenie podpowiada jednak, iż tym co sprawdza się najlepiej, jest pad, telewizor i mocna konsola pod nim. Zaś wszelkiego rodzaju "rewolucyjne nowe doświadczenia" wyglądają super podczas korporacyjnych spotkań, prezentacji na targach, a także jako sposób na zaskoczenie znajomych. Koniec końców jednak, wracamy do korzeni, prostego i wygodnego obcowania z grą. A wszelkie "rewolucje" okazują się jedynie chwilową modą, która szybko przemija i nikt o niej nie pamięta.
Autor: proGracz