Netflix zaprasza na Złotą erę gier
Fani gamingu powinni zainteresować się nową produkcją popularnej platformy streamingowej, bo tym razem na warsztacie nasze hobby.
Chociaż wydawać się może, że gry wideo to kategoria względnie nowa, to tak naprawdę jej początki datuje się już na 1947 rok, kiedy to pewien tęgi umysł wymyślił symulator pocisku rakietowego.
Co prawda trudno się po tym spodziewać większej zabawy, dlatego przenieśmy się trochę lat do przodu, czyli lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, które przyniosły nam Tennis for Two czy Spacewar, a jeszcze lepiej siedemdziesiątych ze słynnym Pongiem, Space Invaders czy kultowym już Pac-Manem. Tak, gry wideo są z nami od kilkudziesięciu długich lat i nigdzie się nie wybierają!
A jeżeli chcielibyście lepiej poznać ich historię, na dodatek od środka, bo oczami ludzi z branży, którzy je tworzyli, to w serwisie Netflix czeka nie lada gratka. Popularny gigant streamingowy przygotował bowiem miniserial dokumentalny poświęcony historii klasycznych gier wideo, pełny opowieści nowatorskich twórców, którym zawdzięczamy legendarne tytuły.
High Score: Złota era gier to 6 wyjątkowych odcinków, z których każdy ma coś ciekawego do opowiedzenia, więc dla fanów grania to pozycja obowiązkowa.
W pierwszym dowiemy się więcej o czasach, kiedy Space Invaders i Pac-Man królowały w salonach gier, a konsola Atari była spełnieniem marzeń domowych graczy, a w kolejnym poznamy początki Nintendo, które z miejsca skradło serca graczy Donkey Kongiem, a później konsolą NES.
Nie zabraknie też wspominek na temat gier RPG, które zapoczątkowały mnogość wyborów i decyzji w grach wideo, firmy Sega i jej legendarnego superszybkiego Sonica, a także początków sportowych poczynań Electronic Arts, które zaczęły się od współpracy z legendą futbolu, Johnem Maddenem.
Coś dla siebie znajdą też fani bijatyk, o których nie da się przecież mówić bez wspominania o seriach Street Fighter i Mortal Kombat, bawiących nas po dziś dzień, a serię zwieńczy odcinek, w którym dowiemy się więcej o pierwszej grafice trójwymiarowej, popularyzacji strzelanek FPS, które pokochaliśmy m.in. za sprawą Wolfenstein 3D oraz grania sieciowego, które bez pierwszego Dooma nie byłoby takie samo.
No to jak, zainteresowani? My jesteśmy zachwyceni i mamy nadzieję, że twórcy zdecydują się na kontynuację, dzięki czemu dowiemy się więcej o bardziej współczesnej odsłonie naszej ulubionej wirtualnej rozrywki.
Daniel Górecki - ITHardware.pl