Microsoft walczy z pozwem w sprawie swoich kontrolerów
W październiku informowaliśmy, że nie tylko Nintendo ma problem z "dryfującymi" analogami w kontrolerach. Sąd w Stanach Zjednoczonych orzekł wtedy, że pozew zbiorowy z kwietnia, złożony w identycznej kwestii przeciwko Microsoftowi, może być kontynuowany. Firma zapewnia, że jest inaczej.
Problem jest dość irytujący: nawet jeśli nie dotykamy kontrolera, konsola nadal uznaje, że jest inaczej i rejestruje ruch. Widać to na przykład w produkcjach ze swobodną kamerą - gracze nic nie robią, lecz perspektywa powoli się przesuwa. Podobne problemy ma także Nintendo ze swoimi Joy-Conami.
W nowym pozwie są nawet dokładne zdjęcia i wyjaśnienia, skąd bierze się problem. Usterkę wywoływać ma specjalne smarowanie w jednym z potencjometrów, które z upływem czasu uszkadza znajdujący się w środku plastik, z którego "ześlizgują" się następnie analogi, wywołując ruch.
Teraz Microsoft - mocą dziesiątek prawników - argumentuje, że pozew należy z sądu wyrzucić w całości. Dlaczego? Otóż chodzi o kruczek znajdujący się w umowie licencyjnej, na którą zgadzają się wszyscy użytkownicy padów tego producenta poprzez samo użytkowanie tych urządzeń.
W rzeczonej umowie - której nikt nie czyta - znajduje się bowiem zapis mówiący o tym, że w przypadku ewentualnych problemów użytkownicy zgadzają się na rezygnację z prawa do procesu, by zamiast tego przejść przez arbitraż, gdzie zamiast sędziego mamy bezstronnego specjalistę.
"Arbitraż jest alternatywą dla kosztownego, czasochłonnego niekoniecznie fachowego sądownictwa powszechnego" - czytamy na Wikipedii. Decyzja takiego specjalisty byłaby ostateczna i wiążąca, a całość mogłaby pozostać tajna, na czym Microsoftowi także zapewne zależy.
W ubiegłym roku sędzia w Waszyngtonie orzekł w niemal identycznej sprawie związanej z Nintendo, że dysputa faktycznie powinna trafić do arbitrażu, a nie na salę sądową. Są więc przesłanki stojące za tym, że podobnie będzie także w sprawie Microsoftu, także toczącej się w Waszyngtonie.