Wydawca: Trecision
Dystrybutor: Manta
Data premiery: październik 2001
Rodzaj gry: przygodowa
Wymagania: PII-300, 64 MB RAM, karta grafiki z akceleracją 3D, Cd-ROM, HDD, system Windows 95/98/ME
Ocena: 9/10
Darrel Boone bardzo był niezadowolony z faktu, że tuż przed godziną 3.00 został obudzony przez natrętnie dzwoniący telefon. "Kto tam?" - mruknął zaspanym głosem. "Za 10 minut zjawi się pod Twoim domem taksówka. Jesteś nam bardzo potrzebny" - odpowiedział tajemniczy głos. "To jakiś żart?" - Boone jeszcze się nie obudził do końca, ale nie w smak było mu jechać na drugi koniec miasta. "Nie, to nie żart. Masz 10 minut". "Szykują się nowe kłopoty" - pomyślał Darrel, ekspert od zjawisk paranormalnych. Nawet nie przypuszczał, że cała sprawa będzie aż tak poważna...
Tak mniej więcej rozpoczyna się jedna z najnowszych gier przygodowych, jakie trafiły na nasz rynek - Zegarmistrz. W oryginale zatytułowana "The Watchmaker", zlokalizowana przez młodego na polskim rynku dystrybutora - firmę Manta. Jest to klasyczna przygodówka, w której kierujemy poczynaniami dwóch bohaterów - wspomnianego Darrela oraz prawniczki Victorii Conroy.
Gra już na początku zapowiada się dość ciekawie. Nieznani sprawcy, określani jako fanatycy religijni, dopuścili się kradzieży urządzenia wzmacniającego fale energetyczne, "łączące" niektóre obieky kultu religijnego, a mające swoje fizyczne wytłumaczenie np. poprzez działanie pola magnetycznego ziemi. Coś na pograniczu "X-Files", ale nie do końca. Kumulacja energii ma nastąpić podczas zbliżającego się wielkimi krokami zaćmienia słońca, a maksymalizacja tej skumulowanej energii jest możliwa właśnie dzięki skradzionemu urządzeniu. Dalej już jest wszystko jasne - zmaksymalizowana energia spowoduje potężny wybuch, który rozsadzi planetę Ziemia. Czyli taka mała Apokalipsa...
Ale dlaczego "Zegarmistrz"? Też się zastanawiałem do momentu, w którym nie usłyszałem opisu urządzenia. Otóż jest ono bardzo podobne do wahadła ogromnego zegara. W sumie lepsze to, niż gdyby urządzenie wyglądało jak ogromny borsuk, albo coś w tym rodzaju. No i tytuł jakoś tak od razu poważniejszy. Ale przejdźmy do konkretów...
Gra od strony technicznej prezentuje się prawie rewelacyjnie. Prawie, bo grafice na dzień dzisiejszy daleko do tego, co można wyciągnąć z najnowszych kart grafiki (polecam animację łąki i strumienia z demo 3D Benchmark 2001), natomiast jeszcze 2 lata temu byłby to graficzny przełom w dziedzinie gier przygodowych 3D. Zarówno pod względem bogactwa i różnorodności lokacji, jak i jakości ich wykonania. Nasi bohaterowie spędzą większość czasu w 14-wiecznym zamku, oczywiście odrestaurowanym, w miarę nowocześnie umeblowanym, zamieszkałym przez kilka osób z organizacji farmaceutycznej "Wielonarodowcy". Grafika praktycznie obejmuje wszystkie rozdzielczości, jakie obsługuje dana karta grafiki w palecie 16 lub 32-bitowej. Oczywiście pełne 3D!. Na Celeronie 466 z kartą grafiki S3 Savage 16MB pracuje to całkiem znośnie w 1024*768 przy 16-bitowym kolorze, tak więc engine 3D do najgorszych nie należy - jest bardzo wydajny generując jednocześnie bardzo przyzwoity obraz.
Grający może kierować poczynaniami zarówno Darrela jak i Victorii. Właściwie jeśli chodzi o zakończenie gry to
prawie pewne jest, że należy "działać" obiema postaciami - samodzielne poczynania jednej z osób skazane są wcześniej czy później na niepowodzenie. Sterowanie - intuicyjne i to bardzo. Klikając na obiekt w danej lokacji bohater, którym aktualnie sterujemy, podejdzie do obiektu, ew. użyje go. Można też sterować krokami bohatera korzystając z klawiatury i samodzielnie zbliżyć się do interesującego nas obiektu. JEdnym słowem interface to coś w stylu połączonego Alone In The Dark i klasycznej przygodówki "na myszkę". Dodatkowo istnieje możliwość przełączania widoku z TPP na FPP. Czyli albo TombRaider albo Quake.
Jest w tej grze jeszcze coś, co zupełnie mnie zaskoczyło. "Zegarmistrz" został wydany w polskiej wersji językowej, z lektorami, itp. Zacząłem grać. Po godzinie zorientowałem się, że cały czas słyszę polskich lektorów i jeszcze ANI JEDNA osoba nie zwróciła mojej uwagi z racji źle dobranego brzmienia głosu do postaci, czy też niewyraźnej wymowy. Szczerze mówiąc jest to jedna z niewielu gier, gdzie polonizacja została wykonana naprawdę na najwyższym poziomie. Lektorzy zostali bardzo dobrze dobrani, nie czytają tekstów z jakimś niewyobrażalnym przejęciem się rolą, ot normalne wypowiedzi, nie drażniące uszu, pozwalające dobrze wczuć się w klimat gry. Na rozwiązanie zagadki gracz ma ok. 18 godzin - o północy bowiem nastąpi zaćmienie. I od początku rozgrywki przez całe 18 godzin "czuć klimat".
Hmm teraz trochę o wadach gry. W zasadzie większych wad nie ma. Są drobiazgi - trochę zbyt mało dokładne tekstury przy zbliżeniach, autorzy, a właściwie graficy, mogli też się postarać o nieco ładniej wyglądające twarze osób występujących w grze. Generalnie jest kilkanaście drobiazgów w grafice, które po pewnym czasie rzucają się w oczy. Nie jest to jakieś szczególne utrudnienie w grze, ale automatycznie trzeba odjąć punkt od maksymalnej dziesiątki. Akcja nie jest liniowa, jak np. w Stupid Invaders, gra ma charakter raczej detektywityczny, poprzez rozmowy z kolejnymi osobami dowiadujemy się coraz więcej na temat interesujących nas faktów i gdy powoli wszystko zaczyna przypominać sensowną całość - można zabrać się za konkretne działanie. Na początku dużo jest niedomówień, nie ma żadnych zdjęć tajemniczego urządzenia, nie ma kontaktu z osobą, która to stworzyła, część obecnych w zamku osób może być członkami złodziejskiej szajki... Będzie nad czym myśleć.
Jurand