Wyspa
Znaleźliśmy się na jakiejś wyspie. Miguel, nie wiele myśląc, zabrał leżący nieopodal
miecz i zaczął wycinać kępę krzaków zarastającą przejście pomiędzy skałami. Nim jednak udaliśmy
się tam, wzięliśmy ze sobą jeszcze lianę, która zwisała sobie ze skały. Po przejściu
przez świeżo "wyrąbany" mieczem otwór oczom naszym ukazał się niezbyt sympatyczny widok
- małe zwierzątko, przypominające nieco pancernika, lada moment mialo stać się śniadaniem/
obiadem/kolacją (niepotrzebne skreślić) przesympatycznego węża Zenona. Zrobiło się nam
szkoda węża, bo po co miałby zapychać sobie żołądek jakimś pancernym jedzeniem. Miguel,
niczym urodzony fakir, zagrał Zenkowi na fujarce, zrobionej z przypadkowo znalezionej
gałęzi i nasz wąż udał się w poszukiwaniu czegoś "lżejszego" - może jakaś mała owieczka?
Tymczasem pancernik stał się naszym kompanem - nazwaliśmy go Bibo - to chyba Tylio wymyślił
takie dziwne imię, kojarzące się z piskami, jakie Bibo wydawał. Coś jak robot R2D2
z Gwiezdnych Wojen - Bibo był równie pancerny i równie piskliwy.
Okazało się, że jest to jednak bardzo miły kompan - zafundowaliśmy mu więc przelot
klasą business (wystrzelenie z gałęzi) na najbliższą skalną półkę, skąd Bibo puścił nam
w dół lianę. Wspięliśmy się po niej i niestety kolejne problemy. Szeroka rzeka, gdzieniegdzie
wystające kamienie. Nie chcąc zmoczyć naszych skórzanych, oryginalnych, hiszpańskich
El Butów, przeskoczyliśmy po kamieniach na drugą stronę rzeki.
A mówią, że biali nie potrafią skakać...
I tutaj natrafiliśmy na kolejny problemik - czacha. Dosłownie - wielka czaszka, do której
dało się wejść. Wcześniej jednak Bibo musiał znowu nam pomóc - to malutkie stworzonko
bez problemu przecisnęło się przez otwór w skale i wypchnęło z małej jaskini posążek
kobiety, który przyłożony w odpowiednie miejsce w skale zatrzymał wypływającą ze skalnego
otworu wodę, odsłaniając tym samym schody prowadzące prosto do czaszki...
Tam pokręciliśmy się trochę, węsząc niczym Policjanci z LAPD, po chwili kombinowania z systemem
dźwigni i drzwi udało się nam przejść dalej... Czy ja czegoś nie pomieszałem? Może najpierw
były drzwi, a potem czaszka z wodą... wszystko przez tą tequilę. Nieważne, najciekawsze
i tak będzie później.
El Dorado
I tak po wielu dniach tułaczki, przebywania w więzieniu, w beczkach po śledziach, zmoknięci,
wyczerpani i śmierdzący rybami (to właśnie po tych beczkach) trafiliśmy do El Dorado.
Piękne kobiety, wino i śpiew - sielanka trwałaby pewnie jeszcze długo,
gdyby nie fakt, że wioskowy szaman zapragnął
pojeździć sobie swoim Jaguarem. Niestety biedakowi zwerzątko wymknęło się spod
kontroli. I znowu kłopot - MY, Miguel i Tulio, traktowani jak bogowie, musieliśmy się
wykazać nie lada sprytem i przebiegłością, żeby uratować wioskę. Boskie posągi, które
odkryliśmy w jaskiniach, zostały "zaspokojone" - jednego nakarmiliśmy ciastkiem z okrętu,
które Tulio trzymał na czarną godzinę, drugi posąg zadowolił się zapachem skarpetek do
czyszczenia armat, trzeci z posągów był zaszokowany muzyką płynącą z fletu, którym uprzednio
tresowaliśmy węża Zenka, no i ostatni z posągów, widząc przepięknie wykonaną boską rycinę
na złotym talerzu, który znaleźliśmy nieopodal, też się bardzo ucieszył. Zostaliśmy puszczeni
dalej ale to nie koniec - teraz pora na przedostanie się przez rzekę lawy - tutaj też
poskakaliśmy sobie, no i znowu system dźwigni, tym razem sprzęgnięty z ruchomymi podestami.
Pomagając sobie naprzemian dostaliśmy się na szczyt budowli, unikając przy okazji wrednych
zielonych (jakieś takie niedojrzałe były) pająków.
Szaman, zupełnie już oszołomiony pogonią za nami, wpadł Jaguarem do wody. No i niestety
po szamanie. Niestety, bo gość zapomniał włączyć pompę wodną i ludzie zostali bez bieżącej
wody (jak baca, kiedy mu strumień wysechł).
Świątynia
Znowu musieliśmy wykazać się swoją "boskością".
Tulio powłóczył się trochę po świątyni i odkrył, że brakuje trzech kół zębatych w "sterowni"
pompy wodnej. Koła walały się po świątyni tu i ówdzie, znalezienie ich nie zajęło wiele czasu.
Po założeniu wszystkich coś drgnęło i spadł, ni stąd ni zowąd - niczym cios Gołoty w j... -
na ziemię Klejnot Słońca. Dzięki niemu Tulio mógł wejść sobie do zamkniętej do tej pory
komnaty i tak, po krótkiej szarpaninie z kratą zasłaniającą kolejną dźwignię, która
miała uruchomić pompę, zapoznał się z koteckiem. "Taak taak na pewno widziałem kocurka" -
jakby to powiedział Tweety, ale Tuliowi wcale nie było do śmiechu - wręcz przeciwnie -
uciekał ile sił w nogach, przy pierwszej lepszej okazji wrzucając kota do otworu-pułapki.
Miguel tymczasem mieczem wydłubał diamentowe oko z jednej z płaskorzeźb. Oko to pozwoliło
na przejście do drugiej, zamkniętej do tej pory komnaty. Tam też siedział sobie kotecek,
który chwilę później pozdzielił los poprzednika i powędrował do otworu-pułapki.
Miguel użył miecza do otwarcia wszystkich zapór wodnych, powłóczył się trochę po świątyni
i spotkał Tulio. Obaj uruchomili pompę wodną...
Znudzeni już pobytem w El Dorado załadowaliśmy sobie na nasz statek trochę naczyń,
wzięliśmy na pokład jedną kobietę, bo z gotowaniem i praniem to raczej słabo sobie radzimy
i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Hiszpanii. A co było potem - tego dowiecie się już z gry.
Poradnik przygotował
El Tomasz