Splinter Cell: Blacklist

Kiedyś z Sama Fishera to był gość. Potrafił załatwiać swoje sprawy, pozostając w ukryciu i ani myśląc o zabijaniu swoich wrogów. A teraz tylko strzelanie mu w głowie!

Nieco bawią mnie komentarze graczy, którzy wypowiadają kwestie takie jak ta powyżej. Że niby kiedyś Splinter Cell był skradanką, w której się nie strzelało, tylko skradało? A teraz, od czasu Splinter Cell: Conviction, tylko się strzela, a nie skrada? Moja odpowiedź na takie zarzuty brzmi - kto chciał w pierwszych odsłonach Splinter Cell skradać się, ten się skradał, a kto chciał strzelać, ten strzelał. I podobnie jest dziś. Choć, przyznaję, w Splinter Cell: Conviction twórcy dali nam większe przyzwolenie do strzelania i przestali premiować skradanie. Nie inaczej będzie w Splinter Cell: Blacklist.

Reklama

Niemniej Splinter Cell: Blacklist to dalszy etap ewolucji. Gra nie będzie tak liniowa, jak Splinter Cell: Conviction. Autorzy przygotowują otwarte lokacje, po których będziemy się mogli niemal dowolnie poruszać - po rozmieszczonych na nich budynkach, po ich elewacjach, dachach etc. W tym aspekcie Sam Fisher zacznie przypominać Altaira czy Ezio z cyklu Assassin's Creed. O tym, w jaki sposób będziemy przechodzić kolejne misje, zadecydujemy sami. Będziemy mogli zarówno eliminować przeciwników z ukrycia i omijać ich, jak i wdawać się w otwarte strzelaniny.

Dla tych, którzy wolą sprytne rozwiązania, autorzy przygotowują szereg nowych gadżetów, takich jak sonar pomagający w wykrywaniu wrogów czy broni przypominającej kuszę, strzelającej pociskami elektrycznymi (wystarczy namierzyć delikwentów stojących w kałuży i...). Ci, którzy preferują wyjścia siłowe, również znajdą coś dla siebie - więcej broni większego kalibru, a gdy ona nie wystarczy... możliwość wezwania wsparcia lotniczego! To wszystko jest rezultatem tego, iż Sam Fisher został dowódcą jednostki Czwarty Eszelon, jeszcze bardziej tajnej i zaawansowanej niż Trzeci Eszelon, w którego szeregach wcześniej występował. Teraz w hierarchii znajduje się bezpośrednio pod prezydentem i może robić wszystko, co uważa za słuszne, aby wykonać zadanie, polegające na wykończeniu ugrupowań terrorystycznych, zagrażających USA i reszcie świata.

Żeby tego było mało, sam Fisher stał się jeszcze lepiej wyszkolonym agentem. Na przykład, aby obezwładnić przeciwnika, nie trzeba już będzie wychylać się zza osłony. Poza tym będzie mógł wrogów zwabiać, gwiżdżąc czy szepcząc. Autorzy rozwinęli także opcję Mark & Execute, pozwalającą namierzyć kilku przeciwników, a następnie - za jednym wciśnięciem przycisku - wyeliminować ich w ułamku sekundy. Teraz będzie można takie akcje wykonywać także w ruchu!

Na koniec przykra wiadomość - Samowi Fisherowi zmieni się głos. Użyczył mu go już nie Michael Ironside, ale Erick Johnson. W żadnym wypadku nie z powodu cięć budżetowych. Po prostu twórcy chcieli bardziej zgrać głos bohatera z jego wyglądem, co przydało się w opracowywaniu jego animacji zarówno w trakcie samej gry, jak i w cutscenkach.

W Splinter Cell: Blacklist czeka na nas na pewno kampania dla pojedynczego gracza. A co z multiplayerem i kooperacją? O nich póki co nic nie wiadomo. Na przedstawienie ich Ubisoft Toronto - z Jade Raymond na czele - mają jeszcze sporo czasu. Podobnie jak na opisanie zastosowania w grze Kinecta. Premiera nowych przygód Sama Fishera planowana jest dopiero na przyszły rok, i to raczej nie na jego początek.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama