Małpy w kosmosie

Zanim człowiek poleciał w kosmos, wysyłał przodem zwierzęta. Może to wzbudzać oburzenie wszelakich ekoterrorystów, którzy uważają, że lepiej jest wykończyć grupę homo sapiens niźli szczura czy małpę, ale wówczas raczej nie mieli na to większego wpływu.

Wtedy ich protesty, na szczęście dla astronautów, agencje kosmiczne miały w głębokim poważaniu vel tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Inaczej Łajka, zamiast stać się symbolem pierwszych prób kosmicznych ludzkości (no dobrze, nie tylko ludzkości), zdechłaby sobie bezdomna gdzieś na sowieckim przedmieściu, jeśliby jej jaki głodem przyciśnięty kołchoźnik nie spożył. Gra Małpy w kosmosie oraz film, na cześć zysków z którego powstała, traktują właśnie, jak sama nazwa wskazuje, o takich pilotach oblatywaczach z rzędu naczelnych. Po łacinie to będzie Pan troglodytes, po polsku szympans. A tak właściwie to dwóch panów i pani troglodytes biorą udział w tej przygodzie.

Reklama

Historia wygląda tak: wysłana w kosmos sonda bezzałogowa wpada w kosmiczną dziurę i ląduje na jakiejś obcej planecie. Kontakt z nią się urywa, ale istnieją pewne przesłanki wskazujące na to, że warto by tę dziurę zbadać. NASA, która po przeanalizowaniu dostępnych opcji ma wybór - wysłać człowieka, a potem użerać się z pozwami sądowymi od niego, jego rodziny, jego sąsiadów i kolegów z wojska, albo wysłać małpy "szkolone lepiej niż agenci KGB..." i podpaść niedojrzałym czerwonym, pardon, zielonym - wybiera o dziwo to drugie. Ta dyskryminacja braci mniejszych doprowadzi kiedyś do jakiejś tragedii. Załoga, która ma bohatersko zbadać nowe światy, spenetrować granice Poznania, ups... poznania itp. itd., składa się z dwójki wyszkolonych perfekcyjnie oficerów: komandora Tytana - kawał małpy o nieskazitelnym przebiegu służby - i pani porucznik Luny - ta za to jest inteligentna (jak na małpę, oczywiście) i teoretycznie znacznie ładniejsza (dla amatorów zwierząt, oczywiście). To tyle, jeśli chodzi o profesjonalistów. Trzeci członek załogi leci w kosmos wyłącznie w celach propagandowych. Ham, bo tak zwierzak ma na imię, jest bowiem wnukiem pierwszej amerykańskiej małpy w kosmosie, więc jako godny następca sławnego antenata na wyprawę lecieć musi, choć ani kwalifikacji do tego, ani ochoty nie ma. Małpy poddane solidnym przeciążeniom rozbijają się na powierzchni obcej planety. Potem autochtoni porywają im statek tudzież dowódcę - Tytana (intelektualnego, a jakże). I tu zaczyna się akcja gry. Należy zaznaczyć, że gros powyższych informacji pochodzi z filmu. Gra rozpoczyna się od kraksy i porwania. Twórcy jej nie zadali sobie trudu poinformowania Graczy, skąd, u diabła, wzięły się małpy na statku za miliardy dolarów. Dlaczego się rozbiły, już łatwiej samemu wydedukować.

Naszym, czyli Hama i Luny zadaniem jest odnalezienie oraz odbicie statku, a przy okazji i Tytana. Nie od rzeczy byłoby również obalić miejscowego tyrana imieniem Hardkor. Tak właśnie, przez "K". Wszelkie skojarzenia z Komitetem Obrony Robotników są z gruntu błędne. Ten typ nikogo nie broni, to przed nim trzeba bronić siebie i innych. Siłą i godnością osobistą.

Małpy skaczą niedościgle...

Małpy w kosmosie są tak zwaną platformową zręcznościówką, adresowaną przy tym do najmłodszych. Czyli ani pretekstowa fabuła nie jest w niej ważna, ani nie należy się spodziewać wysublimowanych intelektualnie zadań. Ważne jest ino kicanie z "kwiatka na kwiatek", skałki na skałkę, a przy tym kopanie i bicie miejscowych. Nie wszystkich oczywiście. Tylko kolaborujących z wrednym Hardkorem. Kolaborantów do skopania jest całkiem sporo rodzajów, różniących się siłą i wytrzymałością. Również taktykę mają umiarkowanie zróżnicowaną. Wykrzykują też ciągle w kierunku naszych małpich herosów różne obelgi i jak mogą, prowokują do używania wobec nich przemocy. Co ciekawe, mieszkańcy odległej planetki mają zastanawiająco obszerną wiedzę na temat ziemskiej fauny i flory. Ciągle wrzeszczą coś o małpach i bananach.

Do dyspozycji Graczy i Graczek są dwie postacie: wspominani wyżej Luna i Ham. Zależnie od misji któreś z nich staje się głównym bohaterem i popycha akcję naprzód. Panna Luna jest osobą nieco bardziej subtelną, więc zamiast konwencjonalnie obijać przeciwników wręcz, posługuje się przedstawicielem miejscowej fauny. Ta istotka zwana "spryskiwaczem" albo pluje na większe odległości jakimś wyjątkowym paskudztwem, albo też smaga przeciwników długim ozorem. Cóż, można i tak. Ham nie bawi się w subtelności i starannie kopie i bije przeciwników, od czasu do czasu dając im tak zwanie "z bańki". Najwyraźniej głowa nie jest tym, co ta małpa uważa za najważniejszą część ciała.

Przed naszym straszliwym tandemem stoi jedenaście misji - każda, jak już pisaliśmy, polega na przebiegnięciu, przeskoczeniu, pobiciu lub przeleceniu z miejsca na miejsce na grzbiecie latającego stworka itp. Do naszych zadań zaliczać się będzie również dewastowanie miejscowych dzieł sztuki w postaci posągów lokalnego władcy. Najwyraźniej twórcy gry postanowili ćwiczyć dzieci w barbarzyństwie stosowanym. To się kiedyś może odbić czkawką! Dla dorosłego Gracza vel Graczki powyższe zadania nie są zapewne zbyt zachęcającą perspektywą. I słusznie, gdyż Małpy w kosmosie adresowane są stanowczo do dzieci. O ile film może się podobać również rodzicom, o tyle gra - nie. Dzieciak ma mnóstwo zabawy, a dorosły albo przyśnie, albo da sobie spokój, próbując po raz enty przeskoczyć z liany na lianę. Ostatecznie, co my małpy jesteśmy, czy co? Niech się te młode okazy podszkolą na tym same!

Małpy robią małpie figle...

... a sterowanie o dziwo nie. Trzeba przyznać, że pod tym względem twórcy nie zawiedli. Ostatecznie w zawodach zręcznościowych to podstawowa kwestia. I udało się. Zarówno panną Luną, jak i lowelasem Hamem kieruje się w sposób wręcz banalny. Mysz i klawiatura, żadnych udziwnień rodem z konsol. Małpę by można tego bez większych problemów nauczyć, a nie tylko małego przedstawiciela Homo Sapiens Siedmiolatkus. Właśnie, ciekawostką jest, że gra ta dozwolona jest od lat siedmiu. Być może ze względu na nader częste sceny przemocy, gdyż żadne inne wytłumaczenie się nie nasuwa. Obsłużyć ją - zarówno pod względem fizycznym, jak i intelektualnym - może rozwinięty czterolatek.

Grafika to osobny rozdział. Wprawdzie na kolana nie powala, ale dosyć wiernie odwzorowuje realia przedstawione w filmie. Jest wystarczająco kiczowata i kolorowa, by podbić serce małoletniego protogracza. Pomysł, by nieożywioną technikę zastąpić biologicznymi odpowiednikami w rodzaju wspomnianego "spryskiwacza" czy też wielkiej kamiennej bestii, będącej czymś pośrednim między drogą do przejścia a wehikułem, robi bardzo przyjemne wrażenie. Zdejmuje przy tym z barków rodzicielskich problem tłumaczenia, czemu to coś, co tam wisi, tam wisi. Wisi tam, bo inaczej bestia by kopnęła w kalendarz, a ja ksenoweterynarzem nie jestem, drogie dziecko.

Denerwującą, acz niestety swoistą dla platformówek kwestią jest zapis gry. Niestety, nie ma możliwości przerwania i zapisania gry w dowolnym momencie. Frustruje to mocno, choć nie jest żadną nowością. Ten typ po prostu tak ma.

"...Najważniejsze to nie wnikać za bardzo..."

Gra powstała na potrzeby filmu to w sumie rodzaj gadżetu. Niestety, płatnego. Małpy w kosmosie nie odbiegają od tego schematu. Ani to dzieło wielkie ze względu na grafikę, ani nowatorskie nie jest. Spełnia li tylko podstawową funkcję zarabiania pieniędzy. Czy tylko? Otóż nie. Wbrew wydźwiękowi powyższego wywodu nie jest to bynajmniej zła gra. Nie trzeba być supernowoczesnym i supernowatorskim, aby zapewnić rozrywkę dziecku. Owszem, pod względem intelektualnym nasz berbeć wśród małp niespecjalnie się rozwinie, ale poćwiczy w ten sposób przed poważniejszymi produkcjami. A to, co reprezentuje sobą opisywana gierka, to kawałek przyzwoitego rzemiosła dla dzieci (te małe grzdyle mają znacznie lepszy refleks od nas dorosłych, więc nie staną pod jakimś elementem do przeskoczenia i nie zaczną klnąc w żywy kamień, jak co poniektórzy, w tym Autor recenzji).

gram.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy