Limbo

Nie wszystkie gry muszą mieć ogromne budżety i kilkudziesięcioosobowe zespoły deweloperskie, aby coś osiągnąć. Niektóre mają minibudżety i minizespoły - i osiągają sukcesy. Jak na przykład Limbo, o którym śmiało można napisać: "prawie dzieło sztuki".

Limbo to platformówka przeznaczona na Xboksa 360, stworzona przez niewielki team PlayDead. Nie ma ani nowoczesnego silnika graficznego, ani nagranej przez orkiestrę symfoniczną soundtracku, ani poziomów zaprojektowanych przez dziesiątki specjalistów.

Ma za to nieodparty urok i niepowtarzalny klimat, które decydują o jej wyjątkowości. Tak, Limbo to gra wyjątkowa.

Czy ja żyję?

Jeśli wpiszemy w Wikipedii "limbo", dowiemy się, że jest to stan osób, które umarły przed Zmartwychwstaniem Jezusa albo też w nowszych czasach, bez chrztu, ale nie popełniły osobistych grzechów. Nie jest utożsamiana z czyśćcem, ale jest częścią piekła. Jeśli wierzyć tej definicji, nie jest to na pewno lokacja zbyt wesoła. Potwierdza to także gra, której miejscem akcji jest właśnie coś w rodzaju czyśćca.

Fabuła Limbo jest bardzo enigmatyczna. Na wstępie dowiadujemy się, że przychodzi nam się wcielić w tajemniczego chłopca, towarzysząc mu w podróży przez jeszcze bardziej tajemniczy świat, żeby ostatecznie pomóc mu odkryć, co dzieje się z jego siostrą. Jak tu trafił? W jaki sposób znalazła się tu jego siostra? Dlaczego tak właściwie to wszystko się dzieje? Nie wiadomo. Twórcy pozostawili graczy sam na sam z tymi pytaniami. Sami musimy sobie dopowiedzieć, czy w Limbo podróżujemy przez czyściec, czy może jesteśmy we śnie głównego bohatera, czy może w jego wyobraźni. A może w jeszcze jakimś innym miejscu?

Reklama

Tak naprawdę całość sprawia wrażenie, jakby mówiła o tęsknocie chłopca, który - prawdopodobnie całkiem niewinny - trafia do tego ponurego świata i musi się w nim odnaleźć, a potem także odnaleźć siostrę. Jest nostalgicznie - praktycznie każdy element Limbo to wrażenie potęguje. Kto lubi takie klimaty, pokocha tę grę. Tylko uwaga - to nie jest zabawa dla dzieci!

Czerń i biel

Dzieci powinny trzymać się od Limbo z daleka. Ta gra opowiada co prawda o chłopcu, ale raczej nie jest przeznaczona dla takich jak on. Wywołuje zbyt silne emocje i jest zbyt ponura, by mogła być traktowana jako platformówka dla nastolatków. Co to, to nie. Uwierzcie mi, że ta produkcja tylko na taką wygląda...

Niebywały efekt osamotnienia i uczucie nostalgii udało się autorom wywołać poprzez przedstawienie Limbo wyłącznie w czarnych i białych barwach. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać zbyt ascetyczne podejście i nużące dla oka, ale tak w żadnym wypadku nie jest. Dzięki wszelakim zabiegom - takim jak stworzenie czarnych potworów, posiadających tylko kształt, czy odpowiednia gra cieni - udało się osiągnąć niesamowity, artystyczny wynik.

Minimalizm ponad wszystko

Ascetyczna jest nie tylko oprawa wizualna, ale również sama gra. Ta polega - jak to platformówka - na chodzeniu w lewo i w prawo, na skakaniu oraz na rozwiązywaniu najróżniejszych zagadek. To, że całość jest prosta, wcale nie oznacza, że jest nudna. Nie, nie jest - w trakcie zabawy robisz tutaj przeróżne rzeczy, takie jak przesuwanie skrzyń, skakanie po drzewach, uciekanie przed czarnymi potworami czy latanie na grzbiecie komara. Zróżnicowanie poszczególnych etapów zasługuje na pochwałę i stanowi również o sile tej gry.

"Zaraz, zaraz, jakie etapy?" - możesz zapytać, jeśli grałeś chociaż trochę w Limbo. Pytanie nie jest to na pewno pozbawione podstaw, bo tę grę można przejść od początku do końca praktycznie bez żadnych przerw. Nie ma tutaj cutscenek ani nawet krótkich dialogów - nie ma niczego, co odciągnęłoby cię od właściwej gry. A jeśli zginiesz, to nic się nie dzieje - wracasz do zabawy, jak gdyby nigdy nic.

Zmartwychwstanie

Niestety cała przyjemność związana z graniem w Limbo mija szybciej niż by się tego chciało. Przejście gry w całości zajmuje około pięciu godzin - krótko. Nie zmienia to jednak tego, iż w tę produkcję zagrać wypada, bo jest jedną z tych, która potwierdza, że gry wideo mogą być dziełami sztuki. To wszystko za 15 dolarów, czyli około 50 złotych. Raczej niedużo.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy