Kinect Joy Ride

A oto pierwsza gra wyścigowa, przygotowana z myślą o Kinekcie. Niestety, do Need for Speeda czy Colina McRae brakuje jej więcej niż naszemu Rajdowi Polski...

Najciekawsze w Kinect Joy Ride jest właśnie to, iż wykorzystuje ono Kinecta, co oznacza, że pojazdami sterujesz za pomocą ruchów swojego ciała. A dokładnie poprzez trzymanie rąk w górze, niczym na kierownicy, oraz poruszanie nimi w lewo i w prawo. Czegoś takiego jeszcze nie było i w sumie gdyby nie kiepsko zrealizowane przez twórców pomysły, to może i byłoby w tym coś fajnego. Tymczasem nie ma tu niczego, co utrzymałoby mnie przed telewizorem na dłużej niż godzinę (specjalnie na potrzeby recenzji poświęciłem się i wytrzymałem... dwie godziny).

Reklama

W Kinect Joy Ride zawarto sześć trybów rozgrywki, a ich nazwy to: Pro Race, Battle Race, Stunt, Dash, Smash oraz Trick. Prawie każdy z nich jest zupełnie inny, ale również każdy z nich jest niemal tak samo nudny. W jednym bierzesz udział w typowym wyścigu (Pro Race), w drugim musisz dodatkowo wykonywać różne ewolucje (Stunt), a w trzecim twoim celem jest powtarzanie figur zaprezentowanych na ekranie (Trick). Przez pierwszy kwadrans, może przez dwa można się z Kinect Joy Ride dobrze bawić, ale nie dłużej.

Zapytasz pewnie, co jest w Kinect Joy Ride takiego złego. Jeżeli miałbym się zdecydować na jedną rzecz, która jest absolutnie najgorsza, postawiłbym na łatwość. Twórcy powiesili nam poprzeczkę tak nisko, że mógłoby nad nią przeskoczyć dwuletnie dziecko. Ściganie się, w skład którego wchodzi nie tylko prowadzenie pojazdu, lecz również używanie rozmaitych power-upów, jest wręcz banalne. W sieci pojawił się nawet film, którego autor pokazał, jak kończy jedną z tras na dobrym miejscu, praktycznie nie ruszając rękami ani o centymetr. Wystarczyło, że trzymał je przed sobą! Oczywiście nie zawsze jest to wykonalne, ale zdziwisz się, jak dużo punktów można zdobyć, wcinając podczas zabawy bułkę z bananem, a nie machając rękami, tak jak gra sugeruje.

Jeżeli tego ci mało, dodam jeszcze, że Kinect Joy Ride nagradza cię punktami niezależnie od zajętego miejsca. Czy będziesz na mecie pierwszy, czy ostatni, otrzymasz nagrodę. Oczywiście za ostatnią lokatę będzie ona mniejsza, niemniej i tak ją dostaniesz, a co. Punkty można potem zamieniać na przykład na dostęp do nowych wyścigów oraz pojazdów, które różnią się od siebie wyglądem, ale już parametrami absolutnie nie.

W czterech z sześciu zawartych w Kinect Joy Ride trybach możesz się pobawić nie tylko sam, ale także przez sieć. Niestety, powątpiewam w to, czy na serwerach są jeszcze jacyś nieszczęśnicy, którzy muszą grać w tę grę. Piszę, że muszą, bo nie wierzę, aby ktoś bawił się w nią z własnej woli.

Kinect Joy Ride wygląda całkiem wesoło i wśród pozostałych debiutanckich, Kinectowych gier wcale nie znajduje się na końcu peletonu. Powiedziałbym nawet, że jest w czołówce. Bardzo przyjemnie się na nią patrzy, pomimo że nie ma w niej żadnych efektów, które zwalałyby z nóg.

Czuję się źle, tak nisko oceniają grę, która brzmi (z tytułu) i wygląda tak wesoło. Wierzyłem, że będzie to naprawdę niezła przejażdżka, ale niezły to może był pierwszy wyścig, gdy bawiło mnie jeszcze kręcenie rękami w powietrzu, a z każdym kolejnym było już coraz gorzej. Polecam tylko tym, którzy chcą się przekonać, jak to jest trzymać w dłoniach niewidzialną kierownicę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ride
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy