GoldenEye 007: Reloaded

Chcesz, aby twój samochód zamienił się w sportowe BMW, a kobiety ustawiały się rządkiem pod drzwiami twojego mieszkania? To proste - wystarczy, że zostaniesz Jamesem Bondem.

Gdybyśmy znali metodę przemiany w Agenta 007, skorzystalibyśmy z niej bez zawahania. Któż bowiem nie zazdrości panu Bondowi aparycji, taktu i powodzenia u płci pięknej? Niestety, zostać Agentem Jej Królewskiej Mości nie jest łatwo. Znamy tylko jeden sposób na to, by wejść, chociaż na kilka godzin, w jego skórę - odpalić grę GoldenEye 007: Reloaded. Jednak jeśli życie z perspektywy Jamesa Bonda jest tak przeciętne, jak ona, to my już wcale mu nie zazdrościmy.

GoldenEye 007: Reloaded to luźna przeróbka gry wydanej w 1997 roku na konsolę Nintendo 64. Wówczas jej twórcom udało się osiągnąć wielki sukces. Koncern Activision Blizzard postanowił go powtórzyć, wydając w zeszłym roku remake na Nintendo Wii i na DS-a. Udało się - gra została wysoko oceniona i nieźle się sprzedała. Zgadnijcie, jaki był kolejny krok w wykonaniu Activision Blizzard. A jakże, postanowiono przenieść GoldenEye 007: Reloaded na Xboksa 360 i PlayStation 3, podrasowując przy okazji grafikę i dodając nowy tryb zabawy.

Reklama

Rzecz jasna, GoldenEye 007: Reloaded bazuje na scenariuszu kultowego filmu z Piercem Brosnanem i Izabellą Scorupco (ale w rolę głównego bohatera wcielił się tu Daniel Craig, Izabelli Scorupco również nie uświadczymy). Gra jest strzelanką z elementami skradankowymi i walkami wręcz. Jej strukturę można by porównać do produkcji z cyklu Call of Duty. Jest pełna skryptów i nie pozwala decydować absolutnie o niczym (nie licząc doboru broni). To jednak zbytnio mnie nie zraziło, bo uważam, że w tego rodzaju grach taki model sprawdza się doskonale. Tutaj wprowadzono go w sposób niezły, choć daleki od tego, który znamy z CoD-a. Poza tym nie udało się do końca przenieść do gry "bondowego" klimatu. Jest zbyt plastikowa, nie ma w niej ani trochę ducha oryginalnego "GoldenEye".

Twórcy starali się, by GoldenEye 007: Reloaded było czymś więcej niż prostą strzelanką, dlatego wprowadzili m.in. elementy skradankowe. Niestety, zrobili to dość nieudolnie. W większości sytuacji zakradanie się jest złym wyjściem i lepiej ograniczyć się do zwykłej strzelaniny. Często, kiedy próbujemy przekraść się za plecami wrogów albo zlikwidować ich po cichu, zostajemy zauważeni i kończy się to wiadomo czym. Nie pomaga wyczucie, trzeźwy umysł i doświadczenie zdobyte w takich grach, jak Thief czy Splinter Cell.

W strzelaninach z kolei ujawnia się kolejny mankament gry - sztuczna inteligencja przeciwników. Jej algorytmy najwyraźniej pochodzą z pierwowzoru z Nintendo 64, bo w dzisiejszych czasach trudno natrafić na shooter, w którym wrogowie byliby tak głupi. Ci w GoldenEye 007: Reloaded wręcz sami pchają się pod lufę i nie potrafią nas niczym zaskoczyć. Nie musimy kombinować, ukrywać się, wytężać wzroku podczas celowania - nasi oponenci załatwią się przez swoją tępotę niemalże sami.

Bond w GoldenEye 007: Reloaded został wyposażony w dość pokaźny arsenał, w którym znalazły się różne rodzaje pistoletów, karabinów i granatów. Agent nosi ze sobą także noktowizor oraz smartfon, za pomocą którego można robić zdjęcia czy otworzyć zdalnie drzwi. Jednak na tym lista gadżetów się kończy. To skandal, że Agent 007 nie został wyposażony w żadne tajne urządzenia, których zawsze - czy to w filmach, czy to w grach - miał w bród.

Żałosny jest także stopień interaktywności otoczenia, tak naprawdę bliski zera. Wszystko, co projektanci umieścili na planszach, jest wręcz przyspawane do miejsca, w którym się znajduje. Tyczy się to tak przedmiotów, jak i ludzi. Nie możemy z nimi zrobić praktycznie nic. Możemy co najwyżej wybić parę szyb czy rozbić niektóre urządzenia, ale to wszystko. Aż można zapomnieć, że jesteśmy w przededniu 2012 roku.

Kampania singlowa w GoldenEye 007: Reloaded, w trakcie której zwiedzimy m.in. Hiszpanię czy Rosję, wystarczy na jakieś sześć godzin (czyli podobnie jak w Call of Duty). Poza nią autorzy zawarli w grze jeszcze multiplayer oraz zupełnie nowy tryb Mi6 Ops Missions, wzorowany na opcji Spec Ops z Call of Duty: Modern Warfare. Chętnych do zabawy w tym pierwszym nie ma zbyt wielu, a drugi szybko zaczyna nużyć i wkurzać, głównie przez omawiany już poziom sztucznej inteligencji przeciwników. Warto wspomnieć, że w multi możemy się wcielić w jedną z czterdziestu postaci znanych z filmów i książek o Bondzie, takich jak Auric Goldfinger, Jaws czy Alec Trevelyan. Co więcej, każda z nich ma unikalną zdolność.

Graficznie GoldenEye 007: Reloaded to druga, jeśli nie trzecia liga. Twórcom wyraźnie nie chciało się popracować nad silnikiem, aby wycisnąć z niego coś więcej niż można było zaobserwować w wersji gry na Wii. A Wii nie ma przecież nawet w połowie tak dużych możliwości, jak Xbox 360 i PlayStation 3, więc oprawa mogłaby być co najmniej dwa razy lepsza. Tymczasem została tylko nieco usprawniona. Lepiej ma się udźwiękowienie - w grze można usłyszeć kultową piosenkę z "GoldenEye" (tym razem w wykonaniu Nicole Scherzinger, a nie Tiny Turner), a także doskonale znanych aktorów (przede wszystkim Daniela Craiga i Judi Dench).

GoldenEye 007: Reloaded to gra spóźniona o kilka lat. Gdyby ukazała się pół dekady wcześniej, być może trafiłaby na listy przebojów. Teraz nie ma na to najmniejszych szans. Jest zbyt mało atrakcyjna i zbyt niedopracowana. Wielbiciele Jamesa Bonda muszą jeszcze poczekać na grę wartą wydania dwóch stów.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: goldeneye
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy