Crackdown 2
W dawnych czasach przed DLC, XBLA i Steamem mieliśmy coś takiego, co nazywało się dodatkiem (lub z angielska add-onem). Dziś wciąż czasem takie się pojawiają, ale...
To coś dodawało do podstawowej wersji nowych przeciwników, bronie i tryby, a często kilka poprawek do mechanizmów rozgrywki i garść modyfikacji, które rozwijały pomysły z oryginału.
W tamtych czasach taki dodatek kosztował zwykle mniej niż pełna gra, ale do jego uruchomienia niezbędna była podstawka. Dziś płaci się za niego tyle samo i odpala się od razu po włożeniu płytki do napędu. Tylko do tytułu oryginału trzeba dopisać dwójkę...
Sequel klasyka
Tego typu złośliwości nie należą do moich ulubionych zabiegów stylistycznych, ale też nie piszę tego ja sam, lecz moje zawiedzione oczekiwania. Kiedy na E3 2009 Microsoft zapowiedział Crackdowna 2, naprawdę się ucieszyłem. "Jedynka" była (i jest) moim tytułem "kultowym" - niepozbawionym wad, ale pod wieloma względami bardzo świeżym i zwiastującym wielki potencjał.
Miała świetny system rozwoju postaci, polegający na tym, że im częściej wykonywałeś daną czynność (np. strzelałeś do przeciwników), tym lepiej ci ona wychodziła. Dawała też graczom ogromną, jak na czasy przed Assassin's Creedem, mobilność (można było wskoczyć na najwyższy wieżowiec). Poza tym bazowała na niezłym modelu jazdy i dostosowanym do konsol celowaniu. No i stawiała na co-op - to przy tym tytule przekonałem się, jak wiele przyjemności może dać zabawa we dwóch. Reszta z oprawą graficzną na czele - była już dość kiepska. Ale pionierom niedociągnięcia można wybaczyć.
Powtórka z rozrywki
Problem w tym, że Crackdown 2 ma wszystko to, co oryginał, i niewiele więcej. Akcja ponownie toczy się w mieście przyszłości Pacific City, w którym znów panoszą się wrogie władzom bojówki. Tym razem jednak nie są to gangsterzy, a bardziej terroryści - organizacja Ogniwo, która czegoś tam się domaga, ale nie ma to znaczenia, bo fabuła jest tu dodatkiem.
Na ulicach miasta pojawiły się też tzw. Pokraki, stwory, które chcąc nie chcąc muszę nazwać zombiakami, bo i podobnie się zachowują i wyglądają. Ponieważ wcielamy się w agenta... errr... Agencji, która walczy o porządek w Pacific City, ścieramy się i z jednymi, i z drugimi. Cała gra polega na tym, by metodycznie niszczyć i przejmować bazy oraz kryjówki obu frakcji.
Inne nowinki? Jest ich niewiele. Jednym z bardziej charakterystycznych elementów oryginału były tzw. kule zręczności, rozmieszczone w trudno dostępnych miejscach, których zdobycie zwiększało umiejętności agenta. Teraz jest ich więcej rodzajów. Część podnieść można, tylko grając w co-.opie, inne są ruchome i gdy się do nich zbliżysz, zaczynaj. ucieka. (kierując się wyjątkowo perfidną i przez to zasługującą na uznanie AI), jeszcze inne to kule "samochodowe", w które trzeba wjechać dowolnym pojazdem. Są nowe zabawki (np. helikopter), ale dostęp do nich otrzymuje się stosunkowo późno.
Co jeszcze? Eee... może na przykład multiplayer. To rzecz zupełnie nowa, ale tak nijaka, że aż szkoda o niej pisać. Oferuje trzy tryby: deathmatch, team deathmatch i absurdalny rakietowy berek - odmianę deathmatchu, w której gracze ganiają za sobą, wyrywając sobie złotą kulę i ostrzeliwując rakietami. A na dodatek nawet grafika jest prawie taka jak w oryginale, podobnie jak kiepski polski dubbing. Ech...
Z Crackdowna 2 można wycisnąć trochę zabawy, ale to raczej gra na takie chwile, kiedy twoja łepetyna zupełnie nie kontaktuje i chcesz tylko, żeby coś tam na ekranie wybuchało, w głośnikach tratatało i żebyś nawet nie musiał się specjalnie wysilać (choć przyznaję, że wyższe od standardowego poziomy trudności to wyzwanie). Tyle że mam już taką grę w kolekcji i nazywa się po prostu Crackdown, bez dwójki.
A jeśli już o cyferkach - i "sandzbokach" - mowa, to muszę podzielić się jeszcze jedną refleksją. Najbardziej żywą emocją, jaką wywołało we mnie obcowanie z Crackdownem 2, był żal. Żal, że nie dałem Red Dead Redemption pełnej dziesiątki...