Blacklight: Tango Down

Czy jeżeli chcesz zagrać w multiplayerową strzelankę w wojennych klimatach, to jesteś skazany na Call of Duty i Battlefielda? Niekoniecznie. Jest jeszcze kilka innych tytułów wartych wzmianki - jednym z nich jest właśnie Blacklight: Tango Down.

Na początek chciałbym nadać kontekst, w którym Blacklight: Tango Down ocenia się w zupełnie inny sposób. Chodzi mi o nic innego, jak o cenę - tę grę możesz kupić w sieci Xbox Live za raptem 1200 punktów (Microsoft Points), czyli za 15 dolarów, czyli za równowartość... około 50 złotych. To mało. A nawet bardzo mało, tym bardziej iż mamy tu do czynienia z grą wcale nie niskich lotów.

Blacklight: Tango Down to, powiedzmy, średniobudżetowy shooter FPP, przeznaczony zarówno dla pecetowych oraz konsolowych graczy (a dokładnie dla tych posiadających Xboksa 360 lub/oraz PlayStation 3). Pod względem klimatu jest on jednak nieco oddalony od wymienionych wcześniej Call of Duty oraz Battlefielda. Wprawdzie opowiada o wojnie, ale w sposób na wpół realistyczny i trochę bardziej brutalny niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni.

Reklama

Jego akcja osadzona jest w niedalekiej przyszłości, w Rosji. Na ulicach miast toczą się tutaj walki pomiędzy tytułowym Blacklight, czyli oddziałem składającym się z wyspecjalizowanych amerykańskich komandosów, oraz Porządkiem (The Order), oddziałem również składającym się z wyspecjalizowanych amerykańskich komandosów, ale tych, którzy zdradzili swój kraj. Niestety opowiadanie fabuły na tym wstępie praktycznie się kończy. W samej grze nie uświadczysz żadnych wyrazistych wątków - będziesz po prostu strzelał.

Blacklight: Tango Down jest nastawiony na tryb multiplayer, i to niemal w pełni. Co prawda twórcy zawarli w grze opcję single oraz co-opa, jednak zabawa w nim to cztery mapy, możliwość gry w maks czteroosobowym teamie i ciągłe strzelanie do wrogów - w teorii nic odstającego od może i słusznej reguły, a w praktyce nuda, nuda i jeszcze raz nuda.

Znacznie lepiej jest w multi, w którym udostępniono siedem trybów zabawy. Praktycznie wszystko, co w nich na ciebie czeka, powinieneś znać z Modern Warfare - autorzy Blacklight: Tango Down na produkcji Infinity Ward wzorowali się bardzo wyraźnie. A więc masz tutaj: Deathmatch, Team Deathmatch, Last Man Standing, Last Team Standing, Domination, Retrieval (coś a'la Capture the Flag) oraz Detonation (znów Capture the Flag, ale tutaj za flagę służy bomba, którą twoja drużyna musi przenieść do bazy wroga).

Oczywiście jak w każdym dobrym multiplayerowym shooterze, tak i w Blacklight: Tango Down znalazły się różne typy postaci. Gra pozwala ci na wcielenie się w typowego szturmowca czy snajpera. Niezależnie kogo wybierzesz, będziesz zdobywał doświadczenie, które pozwoli ci awansować na kolejne poziomy i odblokowywać dostępy do ulepszeń broni czy dodatkowego wyposażenia.

Granie w Blacklight: Tango Down w multiplayerze sprawia sporo frajdy. Gra zawdzięcza to przede wszystkim nieźle pomyślanym mapom, które nie są typowymi planszami "na odwal się", ale polami walki, na których liczy się nie tylko zwinność, ale i taktyka. Programiści przygotowali sporo przeszkód, za którymi można, a nawet trzeba się kryć. Niektóre z nich pojawiają się losowo, co jeszcze przedłuża żywotność map, których znalazło się tutaj łącznie dwanaście.

Cóż, Blacklight: Tango Down nie jest grą ani rewelacyjną (jest mnóstwo lepszych produkcji, jak choćby wspomniany Modern Warfare), ani rewolucyjną (to totalna zżynka ze wspomnianego Modern Warfare, ale wyraźnie gorsza). Jednak jeśli popatrzeć na to, że kosztuje tyle, co zestaw map do (wspomnianego) Modern Warfare, to widzi się w ją zupełnie innych barwach - i to wcale nie takich ciemnych. To całkiem porządna produkcja w przystępnej cenie. Polecam wszystkim fanom multiplayerowego strzelania.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: nuda | modern | Call of Duty | Down | Tango
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy