Quantum Theory

Gears of War było doskonałe i europejsko-amerykańskie. Japończycy postanowili je zrobić po swojemu i w ten sposób powstało Quantum Theory. Niestety, doskonałe już nie jest...

Ci Japończycy to doświadczony zespół Tecmo Koei, który powinieneś znać z kilku naprawdę niezłych tytułów, takich jak Dead or Alive, Fatal Frame czy Ninja Gaiden (w niektórych przypadkach przymiotnik "niezły" może być niewystarczający). Chyba nie udało mu się jeszcze nigdy stworzyć gry słabej, no ale każdy musi zaliczyć kiedyś swój pierwszy raz. Ale nikt nie powiedział, że pierwszy raz zawsze musi być łatwy, lekki i przyjemny, prawda?

Ten na pewno nie jest. Tecmo Koei po prostu spaprało Quantum Theory, nie podlega to żadnej dyskusji. To pierwsza produkcja z gatunku TPS, jakiej podjęło się to studio, ale nawet i to biorąc pod uwagę, można się było spodziewać czegoś o wiele lepszego. Może nie wielkiego przeboju, lecz chociaż niezłego shootera na kilka jesiennych wieczorów. A przy Quantum Theory nie będzie ci się chciało wysiedzieć nawet kilku godzin, niestety.

Reklama

W Quantum Theory poznajesz historię niejakiego Syda, który żywcem przypomina Markusa Feniksa z Gears of War. Jest takim samym wielkim mięśniakiem, jak on, i równie dobrze radzi sobie z bronią, jak on. Podobnie jak Markus, żyje w przyszłości i musi stawić czoła hordom brzydkich potworów. Jego wszystkie wysiłki mają na celu uratowanie świata od zagłady. Aby to uczynić, musi udać się do żyjących wież, który zaczęły wyrastać z ziemi, a następnie je wszystkie po kolei zniszczyć. I to właściwie wszystko, co powinieneś wiedzieć na temat fabuły, bo Quantum Theory pod tym względem jest niesłychanie wręcz ubogi. Dobrze, ale to można mu jeszcze wybaczyć, bo w końcu to nie RPG czy przygodówka, ale shooter, w którym liczy się przede wszystkim (a czasem nawet wyłącznie) akcja. A więc - co z tą akcją?

Naprawdę, nie wiem, co napisać, aby w pełni uzasadnić to, że Quantum Theory jest nudne, po prostu nudne, i że odechciewa się w nie grać już po godzinie czy dwóch. Cała zabawa polega na biegnięciu przed siebie i strzelaniu do wyskakujących zewsząd wrogów - i to tyle. Rozumiem, że mamy do czynienia z shooterem, który właśnie powinien tak wyglądać, jednak jeśli przypomnę sobie Gears of War, to tam dość często trzeba było nieco pomyśleć i chować się za osłonami (tutaj także możesz się chować, ale po pierwsze jest to zupełnie niepotrzebne, a po drugie rozwiązano ten element beznadziejnie). Natomiast tutaj nie musisz robić nic, poza tym, że biegniesz i strzelasz, biegniesz i strzelasz... i tak do znudzenia.

Co więcej, twoi zmutowani przeciwnicy (nawiasem, trochę przypominający Szarańczę z Gearsów) są głupi jak przysłowiowy but. Poza tym, że wychodzą naprzeciwko ciebie i zaczynają strzelać, nie robią praktycznie nic, a ty się zastanawiasz: "jak długo można strzelać do kukieł?!". W końcu trafiasz na jakiegoś bossa i cieszysz się, że może wreszcie staniesz przed jakimś wyzwaniem. A tu nic! Dalej to samo - strzelasz, strzelasz, strzelasz... i po bossie.

Za plus Quantum Theory nie można uznać nawet tego, co w teorii było najłatwiejsze do zrobienia dla twórców, a mianowicie arsenału, z którego może skorzystać Syd. Wystarczyło stworzyć kilka różnorodnych typów broni, z których każda miałaby jakąś specjalną cechę, a nie zrobiono nawet tego. Każda pukawka jest taka sama i właściwie nie ma najmniejszej potrzeby zmieniać ich w trakcie gry. Może cię zdenerwować ograniczenie do trzech broni, jakie możesz nosić jednocześnie, ale uspokoisz się, kiedy zrozumiesz, że nie potrzebowałbyś ani jednej więcej (bo co to za różnica, kiedy każda kolejna przypomina poprzednią?).

Quantum Theory poza kampanią singlową ma również multiplayer, ale cóż z tego, jeśli nikt z niego nie korzysta? Gracze szybko wyczuli, że mają do czynienia z gniotem i odrzucili go czym prędzej w kąt (aby pewnie chwilę później wrócić do starych, sprawdzonych Gearsów). Tak więc o opcji wieloosobowej piszę tutaj tylko dlatego, że wypada.

Dobra, czas na ostatnią nadzieję dla Quantum Theory. Na coś, co może być ostatnim lśniącym elementem na tym nudnym, spranym z kolorów tytule, czyli... grafikę! No nie, i znowu pudło - w tym aspekcie także trudno doszukać się pozytywów. Wizualnie Quantum Theory to co najwyżej średnia półka. Już chyba bardziej spodoba ci się pierwsza część Gearsów, która trafiła do sklepów w... 2006 roku. Wstyd i hańba, Tecmo!

Nie, nie i jeszcze raz nie - nie kupuj Quantum Theory, dobrze ci radzę. Tę grę odpuściłbyś sobie nawet, jeżeli dostałbyś ją za darmo. Prawdę mówiąc, to życzę ci z całego serca, abyś nie znalazł jej pod choinką (w końcu święta coraz bliżej). To byłby najgorszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałeś.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Japończycy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy