Ninja Gaiden 3
Krwawy, wymagający jak diabli slasher, który przeszli tylko wybrańcy. Tak, w skrócie, można było opisać dwie poprzednie odsłony Ninja Gaiden. A jakimi słowami opiszemy trzecią?
Trzecia to już zupełnie inna bajka. W pracach nad nią nie wziął udziału Tomonobu Itagaki, bez którego Ninja Gaiden by w ogóle nie było. Jego brak widać na pierwszy rzut oka. Ninja Gaiden 3 to już nie gra dla wybranych, którzy przed konsolą wylewali siódme poty, by dojść do końca. To teraz gra dla masowego odbiorcy, który lubi sobie "popykać" raz na czas, nie mając wobec owego "pykania" większych wymagań. Ma być widowiskowo, krwawo i ciekawie. I tak jest, ale... No dobrze, może po kolei.
W Ninja Gaiden 3 ponownie obejmujemy kontrolę nad Ryu Hayabusą. Tym razem zostaje on wezwany przez Brytyjczyków, którzy jeszcze nie ochłonęli po zamachu na siedzibę ich premiera. Co więcej, sami zamachowcy żądają przybycia na miejsce Hayabusy. Kto, w jakim celu? Na te pytania odpowiedź poznamy dopiero z czasem. Choć już na wstępie nasz główny wróg zostawi nas z niemiłą niespodzianką na ramieniu. To oznaka rzuconej na bohatera klątwy, która z jednej strony pomoże w walce, ale z drugiej strony będzie miała wpływ na kondycję psychiczną Hayabusy. Hayabusy, którego czekają podróże po całej kuli ziemskiej. Podczas przygody odwiedzamy wraz z nim m.in. pustynię w Arabii Saudyjskiej, wyspę na Oceanie Indyjskim, mroźną Antarktydę czy wspomniany już Londyn.
Jest więc różnorodnie i dość ciekawie (choć nie porywająco), ale już nie tak wymagająco, jak do tej pory. Gra została uproszczona niemal do granic możliwości. Co prawda do przejścia jej potrzebujemy więcej niż jednego przycisku - spokojnie, aż tak źle nie jest - ale przechodzenie przez kolejne tabuny przeciwników nie wymaga od nas zbyt wiele. Hayabusa dysponuje słabym i silnym atakiem za pomocą miecza, rzutem nożami oraz unikami. Do tego dochodzi jeszcze strzelanie z łuku (z automatycznym celowaniem, a jakże), specjalne zaklęcie oraz kombosy (te najgroźniejsze odpalamy dzięki wspomnianej narośli na ramieniu bohatera).
Ten repertuar musi nam wystarczyć do pokonania setek, jeśli nie tysięcy, szeregowych wrogów, a także paru bossów. No i wystarczy. Zasadniczo, by wygrać, potrzebujemy tylko manewrować między przeciwnikami i wyprowadzać ciosy mieczem. Gra nie wymaga od nas specjalnego wyczucia tempa czy skomplikowanych kombinacji. Nie musimy już, tak jak do tej pory, starannie planować ciosów. Na ekranie rozgrywa się jedna, wielka, krwawa sieczka, bez większego ładu ani składu, którą można przejść od początku aż do końca bez większego stresu nawet na średnim poziomie trudności.
Specjalnie wymagające nie są nawet pojedynki z bossami. Ten element panowie z Team Ninja potraktowali po macoszemu. Żadna tego typu walka nie zaskoczyła mnie ani stopniem trudności, ani pomysłem, ani realizacją. W każdym przypadku wystarczy stosować jedyną skuteczną taktykę. Nie przypadły mi do gustu także quick time eventy, które powinny służyć za urozmaicenie, a tutaj są tylko nudnymi przerywnikami, które po prostu trzeba "odbębnić". Kolejnym rażącym posunięciem było, według mnie, usunięcie systemu rozwoju broni, a także sklepu, w którym w poprzednich odsłonach można było kupić przedmioty pomocne na polu walki.
Ninja Gaiden 3 oferuje możliwość zabawy za pomocą kontrolera PlayStation Move, co jest kolejnym - po opisanych powyżej uproszczeniach - znakiem tego, że Team Ninja starało się zainteresować grą jak największe grono graczy, także tych casualowych. To jednak raczej dodany na siłę bonus, a nie sposób na wyciśnięcie z zabawy smakowitych soków.
W Ninja Gaiden 3 znalazło się także miejsce na multiplayer, w którym toczymy walki z wrogimi ninja. Pytanie jednak, czy w takiej grze, jak ta, nie jest to opcja zbędna? Czy będzie ona w stanie zatrzymać nas przed telewizorem na długie godziny po ukończeniu singla? Wątpliwe, szczególnie że zainteresowanie nią jest znikome.
Gdyby Ninja Gaiden 3 nie nazywał się Ninja Gaiden 3, rozczarowanie byłoby o wiele mniejsze. Tymczasem wielbiciele tej serii muszą w "trójce" przełknąć gorzką pigułkę. To już nie jest ta gra, którą tak polubili (a niektórzy pewnie wręcz pokochali). Jednak, mimo wszystko, jest to slasher, przy którym można przyjemnie (i krwawo) spędzić kilka godzin. Nie tak dobry, jak byśmy chcieli, ale też nie tak zły, jak o nim piszą niektóre portale i magazyny branżowe.
+ widowiskowa akcja
+ różnorodność
+ całkiem ciekawa fabuła
- zubożony model walki...
- ... i szereg innych uproszczeń
- przeciętne walki z bossami i nudne QTE