Need for Speed: Most Wanted

Need for Speed: Most Wanted jest przez wielu uznawany za najlepszą jak dotąd odsłonę serii. Po latach postanowiono go odświeżyć i ubrać w nową karoserię. Jak w niej wygląda?

Nie dajcie się zwieść. Need for Speed: Most Wanted z 2012 roku różni się od tego z 2005 tak, jak różni się BMW prosto z salonu z egzemplarzami, na które można trafić na co drugim osiedlu. I podobnie jak jedni powiedzą, że nowe BMW to już nie to samo, mimo że ładniejsze, a drudzy, że to kwintesencja BMW, tak znajdą się i tacy, którym bardziej przypadnie do gustu nowy Most Wanted i odwrotnie. Jedno trzeba natomiast przyznać całkiem obiektywnie - nowy Most Wanted to już nie to samo, co stary.

Przede wszystkim w grze nie ma już żadnej fabuły. Nie wysłuchasz tu opowieści o złodzieju samochodów i nie spotkasz seksownej dziewczyny, która pomoże ci go dopaść. Nic z tych rzeczy. Autorzy kompletnie pominęli scenariusz, przechodząc od razu do rzeczy, czyli do swobodnego ścigania się po ulicach miast i poza ich granicami.

Reklama

Naszym celem w Need for Speed: Most Wanted jest najzwyczajniej w świecie wygrać. Pokonać wszystkich kierowców, którzy biorą udział w wyścigach, i znaleźć się na samym szczycie rankingu. Naszą drogę na szczyt będą nam utrudniać nie tylko inni kierowcy czy ograniczenia samochodów, ale również policja.

Gdyby w grze istniała fabuła, pewnie musielibyśmy zaliczać kolejne wyścigi, aby zdobywać dostęp do coraz to lepszych samochodów. Tutaj tego nie ma. Nie musimy żadnych aut zdobywać. Dlaczego? Ponieważ prawie wszystkie są dostępne od razu! Wystarczy je znaleźć, podjechać do nich... i voila. Gra nie każe nam starać się przez kilka czy kilkanaście godzin, aby móc się przejechać Lamborghini czy Porsche. Poza dziesięcioma samochodami z tzw. listy Most Wanted, o dostęp do których trzeba powalczyć (z nimi samymi), 40 modeli sportowych fur zostaje podane od razu na tacy. Wystarczy je odszukać.

Sama gra to Burnout Paradise pod innym tytułem, w odrobinę innej stylistyce i z nieco innym modelem jazdy (nie ma się w sumie co dziwić, w końcu za grę odpowiada ten sam zespół). Trafiamy w niej do otwartego środowiska (metropolia o nazwie Fairhaven), po którym możemy się poruszać bez ograniczeń, uczestnicząc w takich wyścigach, na jakie akurat mamy ochotę. I niezależnie od tego, czy chcemy akurat pościgać się z innymi kierowcami, czy pouciekać policji, zbieramy tzw. punkty szybkości (speed points), które pozwalają nam awansować w rankingu i uzyskiwać dostęp do wyścigów ze wspomnianymi samochodami z listy Most Wanted.

Każdemu z samochodów przyporządkowano po pięć wyścigów (po jednym na łatwym poziomie, po dwa na średnim i po dwa na trudnym), co przy czterdziestu podstawowych modelach daje nam pokaźną liczbę konkurencji. Criterion zadbało o ich różnorodność. Lokacji jest wiele - począwszy od ulic miast, poprzez podmiejskie szosy i plaże, a na cmentarzysku samochodów skończywszy. Ponadto dla każdego wyścigu przygotowano odmienną animację wprowadzającą. Szczegół, ale cieszy.

Model jazdy w Need for Speed: Most Wanted jest stuprocentowo zręcznościowy. Podczas zabawy liczy się nie tylko to, kto dotrze jako pierwszy na metę, ale także wykonywanie różnego rodzaju ewolucji, mających na celu zepchnięcie czy staranowanie przeciwnika. Ale oczywiście rywale też mają nieodpartą chęć wyłączenia nas choć na chwilę z wyścigu, więc na każdym zakręcie musimy zachować czujność. Oczywiście w grze o takim charakterze nie mogło zabraknąć widowiskowego modelu jazdy. Ten tutaj nie jest może zachwycający, modele mogłyby być podatne na większą liczbę uszkodzeń, ale nie jest źle. Właściwości jezdne naszych samochodów można zmieniać, wykorzystując różnego rodzaju ulepszenia, które zdobywamy z czasem. One też mają wpływ na model jazdy.

Gra jest bardzo widowiskowa (nie mniej niż Burnout Paradise), ale czasem aż za bardzo wyreżyserowana. Podczas wyścigów w niektórych miejscach zawsze dzieją się okreslone rzeczy, co przy parunastu powtórzeniach staje się frustrujące. Sorry, ale to nie Call of Duty. Poza tym nasi rywale bywają traktowani w specjalny sposób - na przykład potrafią przejechać bez żadnej szkody przez kolczatkę, podczas gdy my musimy przez nią stracić kilka sekund. Bywa też, że gdy za bardzo im uciekniemy, dostaną nagle takiego kopa, że w mig nas dogonią, mimo że jedziemy, ile fabryka dała. Wybaczcie, ale nie ze mną takie numery.

Na tym minusy Need for Speed: Most Wanted się nie kończą. Otóż Criterion nie poradziło sobie absolutnie z optymalizacją gry, przez którą trudno cieszyć nią w pełni. Wystarczy wspomnieć problemy z detekcją zderzeń czy chwilowe "przycięcia".

Jeśli niektórzy wolą stare BMW od nowych, to ja mam prawo woleć pierwszy Need for Speed: Most Wanted od tego nowego. Paradoksalnie problem tego nowego polega na tym, że - poza oprawą - nie ma w nim niczego... nowego. Nie w porównaniu do starego Most Wanted, ale w zestawieniu ze współczesnymi, konkurencyjnymi tytułami. Nie wiadomo, czy gra jest bardziej NFS-em, czy Burnoutem, a co gorsza, gdzieś w tym mieszaniu jednego z drugim zaginęła jej tożsamość. Do tego dochodzą jeszcze błędy, niedoróbki i dziwne potraktowanie kwestii uczciwej rywalizacji. Choć jeździ się przyjemnie, nie spędzę za kółkiem za wiele czasu.

Plusy:

+ dający sporo frajdy model jazdy

+ kilkadziesiąt samochodów dostępnych od razu

+ różnorodne lokacje

Minusy:

- wtórność

- kiepska optymalizacja

- przesada ze skryptami

- oszustwa podczas wyścigów

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama