Motorstorm: Apocalypse
Jeżeli lubisz się ścigać, ale masz już dosyć realistycznych symulatorów, Motorstorm: Apocalypse to dla ciebie propozycja idealna. To, co się tutaj wyprawia, to istne szaleństwo!
Ci, którzy mieli już do czynienia z serią Motorstorm, wiedzą doskonale, iż jej twórcy nigdy nie skupiali się na tym, aby cokolwiek w niej było realistyczne. Zawsze ich celem było dostarczenie jak największej ilości zabawy w najczystszej postaci. Takie też zadanie postawili przed sobą tym razem i udało im się je zrealizować w stu procentach. Motorstorm: Apocalypse to zwariowane wyścigi, w których liczy się wyłącznie radość ze ścigania się, nic więcej.
Poprzednie odsłony Motorstorma rozgrywały się w naturalnym środowisku, natomiast tym razem panowie z Evolution Studios postanowili przenieść serię do wielkiej metropolii o jakże wymyślnej nazwie... The City. Jak domyślasz się po tytule gry, w owej metropolii realizuje się właśnie apokalipsa. Nawiedziły ją trzęsienia ziemi, które zmieniły jej wygląd i charakter o 180 stopni. Teraz to ruina, w której organizuje się zwariowane wyścigi. Co najciekawsze, apokalipsa wciąż trwa i podczas rajdów często jesteś świadkiem kolejnych trzęsień, trąb powietrznych itd. A nie mówiłem, że szaleństwo?
W Motorstorm: Apocalypse czeka na ciebie tryb fabularny, który koncentruje się na trzydniowym festiwalu, rozgrywającym się właśnie na ulicach (czy to są jeszcze ulice?) The City. Bierzesz w nim udział, wcielają się w trzech różnych uczestników. Pierwszy z nich to nieopierzony Mash, drugi to obdarzony zawadiackim charakterem Tyler, a trzeci - główny organizator wyścigów, pałający miłością do motocykli Big Dog. Każdemu z nich poświęcono osobny rozdział, w którym poznajesz kolejną historię. Ta zostaje za każdym razem przedstawiona za pośrednictwem komiksów, których jakość pozostawia niestety sporo do życzenia. No, ale najważniejsze są tutaj wyścigi, racja? Ponadto każdy z bohaterów ma swój poziom trudności - kampania Masha jest najłatwiejsza, a Big Doga najtrudniajsza.
Twórcy poświęcili tytułowej apokalipsie sporo miejsca. Festiwal, w którym bierzesz udział, trwa trzy dni, w ciągu których w The City dzieją się przeróżne rzeczy - na terenie miasta dochodzi do trzęsień ziemi, atakują je trąby powietrzne, wybuchają pożary itp. itd. Tak więc o ile pierwszego dnia jeździsz jeszcze po w miarę "ogarniętych" trasach (chociaż i tak ciężko tu mówić o jakimkolwiek ładzie), to już trzeciego otoczenie zamienia się w prawdziwe piekło na ziemi. W ten oto sposób dziewięć zawartych w grze tras ma w sumie aż 33 warianty (poza tym, że metropolię nawiedzają klęski żywiołowe, to zmieniają się jeszcze warunki atmosferyczne).
Oczywiście tryb fabularny to nie wszystko, co Motorstorm: Apocalypse ma do zaoferowania. Aby przygotować się do festiwalu, możesz najpierw wziąć udział w kilku pojedynczych wyścigach. A kiedy uznasz, że jesteś już gotowy na prawdziwe wyzwanie, możesz albo włączyć kampanię, albo od razu zacząć zabawę w opcji wieloosobowej. Są tutaj dostępne trzy rodzaje wyścigów, w których może brać udział naraz do 16 graczy, mogących się ze sobą komunikować głosowo, co dodaje rywalizacji smaczku. Jeśli nie masz internetu lub po prostu chcesz się pobawić z kumplami przy jednej konsoli, również możesz to zrobić, w opcji split-screen. Pozwala ona na jednoczesną rywalizację nawet czterem graczom.
Trasy, po których się ścigasz (i w single playerze, i w multiplayerze są one te same), zaprojektowano po mistrzowsku. Wszystkie plansze są naprawdę ogromne, a co najważniejsze, nie musisz jeździć po ściśle ustalonej drodze - twórcy przygotowali mnóstwo odnóg, z których możesz skorzystać, aby uciec rywalom (albo, jeśli źle wybierzesz, stracić kilka sekund). No i tak jak już wspomniałem, całe otoczenie "żyje". Na ekranie nieustannie coś się dzieje - to zawali się jakiś budynek, to most rozleci się w powietrze, to coś w oddali wybuchnie.
Ściganie się w Motorstorm: Apocalypse to (napiszę to jeszcze raz, sorry) istne szaleństwo. Nie tylko dlatego, iż dookoła dzieje się tyle rzeczy, lecz także ze względu na ogromną prędkość, z jaką pędzą tutejsze pojazdy. Obawiam się, że w dzień po mocno zakrapianej imprezie, kiedy refleks jest jeszcze uśpiony, rozgrywka staje się praktycznie niemożliwa. Ba, i bez kaca można mieć niemałe problemy z zaponowaniem nad tym, co się tutaj dzieje!
Świat w Motorstorm: Apocalypse został wymyślony. Podobnie sprawa ma się z pojazdami, którymi się ścigasz. W grze nie ma żadnych prawdziwych aut - wszystkie są owocami wyobraźni twórców. Podobnie jak w poprzednich odsłonach serii, przygotowano kilka kategorii, wśród których znajdują się (w miarę) zwykłe samochody, quady, motocykle, ciężarówki, a nawet monster trucki. Krótko mówiąc - jest w czym wybierać.
Graficznie Motorstorm: Apocalypse to - podobnie jak większość (wszystkie?) exclusive'ów na PlayStation 3 - absolutnie najwyższa półka. Przedstawiony przez Evolution Studios świat wygląda naprawdę kapitalnie, a wszystkie klęski, które go nawiedzają, widowiskowo jak w żadnej innej grze. Naprawdę przyjemnie się na to wszystko patrzy (pomimo pewnej odrazy do żywiołów, która może w nas tkwić po wydarzeniach z Japonii z ostatnich dni). Może i zdarzają się jakieś drobne niedoróbki i błędy, jednak przy takiej prędkości, z jaką się tutaj ścigasz, jest to naprawdę nieistotne i niemal niezauważalne.
Motorstorm: Apocalypse został u nas wydany w polskiej wersji językowej. Fajnie, że jest, niefajnie, że nie można z niej zrezygnować na rzecz oryginalnej, angielskiej. A niefajnie dlatego, że poziom lokalizacji stoi niestety na co najwyżej niezłym poziomie. Niektórych, tak jak chociażby mnie, mogą denerwować polskie głosy, do czego zdołałem się już raczej przyzwyczaić.
Bawiłem się przy Motorstorm: Apocalypse przednio. Takiej gry właśnie potrzebuję, kiedy wracam po męczącym dniu do domu i chcę trochę poszaleć, a nie mam już siły nigdzie wychodzić. W takich sytuacjach produkcja Evolution Studios może być wręcz wybawieniem.