Marvel vs. Capcom 3: Fate of Two Worlds

10 lat musieli czekać fani serii Marvel vs. Capcom na jej trzecią odsłonę. Czy było warto? I przy okazji - a może przede wszystkim - czy trafi ona w gusta tych graczy, którzy czasów "dwójki" nawet nie pamiętają?

Tak na dobrą sprawę można uznać, że weterani serii i tak po Fate of Two Worlds sięgną (albo już to zrobili), a właśnie młodszym fanom mordobić należą się wyjaśnienia z rodzaju "kto, z kim i po co?".

Marvel vs. Capcom to bijatyki nietypowe z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest wybór bohaterów sugerowany już w tytule: producent zderza świat swoich gier z uniwersum Marvela. Dodać należy, że te "swoje gry", to nie tylko Street Fighter, Darkstalkers i inne mordobicia. Oprócz Ryu, Chun-Li, Morrigan, Crimson Viper czy Felicii znajdziemy tu również Chrisa Redfielda (Resident Evil 5), Dantego i Trish (seria Devil May Cry), Nathana Spencera (Bionic Commando), a także... wilczycę Amaterasu (Okami), Arthura (Ghosts `n Goblins) i Viewtiful Joe. Ten dziwaczny miszmasz liczy w sumie 18 postaci i zaakceptowanie faktu, że czasem trzeba sprać np. małą dziewczynkę w zielonym robociku, jest niezbędne, by zaprzyjaźnić się z MvC3.

Reklama

Drugie tyle zawodników dokłada Marvel, oferując bohaterów powszechnie znanych (Wolverine, Spider-Man, Kapitan Ameryka), ale również mniej ogranych (X-23, Deadpool). Pomijając wymienione wcześniej, dziwne w kontekście mordobicia indywidua z produkcji Capcomu, dobór zawodników jest dyskusyjny. Każdy fan serii i/lub komiksów Marvela będzie rozczarowany brakiem jego ulubionych osobników - to oczywiste, biorąc pod uwagę ogromną liczbę postaci, z których wybierali projektanci gry.

Ocena wachlarza "fajterów" zależy rzecz jasna od subiektywnych preferencji, ale to, że jest ich łącznie o 20 mniej niż w "dwójce", jest już przykrym faktem. Wyleciał m.in. Venom - gdyby Berlusconi poinformował mnie, że muszę opuścić jego willę, bo właśnie zaczyna się impreza "bunga bunga", miałbym tylko trochę bardziej kwaśną minę. Tym niemniej każdy z dostępnych wojowników ma unikatowy styl walki, co jest wielką zaletą MvC3, ale również skutkuje tym, że szanse nie zawsze są wyrównane.

W grupie weselej

Ta ostatnia cecha równoważona jest przez drugi wyróżnik gry, również oczywisty dla weteranów. Nie ma tu... walk jeden na jednego. Starcia toczą się pomiędzy zespołami złożonymi z trzech dowolnych postaci. Można się pomiędzy tą trójką swobodnie przełączać, można też wezwać partnera na chwilkę, by wskoczył na ekran i zasadził oponentowi któryś ze swoich ciosów specjalnych, a następnie się ulotnił. Istnieje także drużynowa wersja sprzężonego z ładowanym podczas bijatyki paskiem ataku Hyper Combo, podczas której całe trio uderza wszystkim, co ma, w przeciwnika (lub przeciwników, jeśli zaatakujemy w momencie, gdy na ekranie będzie więcej niż jeden). Dobór odpowiedniego dla siebie zespołu to w MvC3 połowa sukcesu. Gra pozwala zresztą zapisać trzy drużyny dostępne do szybkiego wyboru przed starciem.

System walki, choć podobny do tego ze Street Fightera IV, został uproszczony. Twórcy postanowili ograniczyć się do czterech przycisków ataku: słabego, średniego, ciężkiego i specjalnego - bez podziału na ręce i nogi. Nie znaczy to jednak, że możliwości są nieduże, bo łącząc podstawowe ciosy ze sobą i z ruchami gałką (charakterystyczne dla produkcji Capcomu ćwierćokręgi i "zetki"), można wyprowadzić każdą postacią całą masę zróżnicowanych, efektownych ataków.

Gra jest przy tym bardzo przystępna dla świeżaków, bo nawet siadając do niej po raz pierwszy i wciskając co popadnie, można wywołać niezwykle widowiskową eksplozję ciosów, barw, wybuchów, jęków, stęków i cycków - czyli tego, za co fani kochają ten gatunek. (Swoją drogą, ostrzeżenia o epilepsji są w tej produkcji uzasadnione jak w mało której). Dla absolutnie zielonych przewidziano sterowanie uproszczone, w którym do przycisków przyporządkowane są ataki specjalne (co oznacza ograniczenie dostępnych ruchów). MvC3 to jedna z tych gier, którą są "easy to learn, hard to master" - przystępne, ale niełatwe do opanowania w stopniu mistrzowskim, o czym przekonać się można, zwłaszcza grając przez sieć.

Nowością w serii jest system X-Factor. To specjalny tryb, w który można wprowadzić wojownika raz w meczu, zwiększający jego siłę, szybkość i skutkujący odzyskaniem zdrowia. Czas trwania takiego stanu zależny jest od tego, ile postaci zostało w drużynie gracza: 10 sekund, jeżeli wszyscy są jeszcze zdolni do walki, 15, jeżeli jeden bohater odpadł, i 20, jeżeli pozostał już tylko jeden "fajter". W zależności od sytuacji X-Factor jest albo świetny (kiedy dzięki niemu wygrywasz starcie), albo rozpaczliwie frustrujący (gdy to przeciwnik ostatnią postacią wyrywa tobie pewne - zdawać by się mogło - zwycięstwo).

Na beztrybiu...

O ile pod względem samej rozrywki MvC3 jest znakomity, o tyle rozczarowuje nieco dostępnymi trybami. Samotny gracz może w standardowym Arcade stoczyć serię walk, by dojść do ogromnego bossa końcowego, pokonać go i obejrzeć bardzo słabe zakończenie (zależne od pierwszego bohatera wybranego do drużyny) w postaci mało istotnej scenki podanej jako statyczne plansze i odrobina tekstu. Może również odbyć trening i zmierzyć się z serią tzw. misji polegających na wykonywaniu zadanych przez konsolę ciosów/kombinacji. To tyle. Żadnych poziomów bonusowych (pokroju niszczenia samochodów z Super Street Fightera IV), żadnych minigierek, żadnych urozmaiceń typu Time Attack czy Survival Mode.

Rozgrywki przez sieć również podane zostały w podstawowy sposób: mamy mecze rankingowe, towarzyskie, a także możliwość założenia i dołączenia do lobby. Na PS3 wyszukiwanie przeciwnika trwało dosyć długo, a podczas samej walki czasem pojawiały się lagi, ale nie na tyle uciążliwe, by zepsuć zabawę. Największy potencjał upatruję w trybie Versus - starciach dla dwóch osób przy jednej konsoli. Dzięki przystępności i widowiskowości MvC3 jest świetną grą imprezową. Tylko dlaczego nie ma trybu turniejowego?

Bez durnych min

Podobnie jak na Street Fightera IV, patrzy się na MvC3 z ogromną przyjemnością - gra jest piękna zarówno w ruchu, jak i na screenach. W obu produkcjach trójwymiarowe postacie pokryto teksturami o komiksowym posmaku, jednak zawodnicy z MvC3 nie stroją debilnych min jak w SFIV. Modele są naprawdę ładne i świetnie animowane. Bardzo wysoki poziom trzymają także areny, których jest 8.

Marvel vs. Capcom 3 to bardzo udana gra, która z pewnością zapewni fanom gatunku wiele godzin frajdy. Szkoda tylko, że twórcy nie dopieścili graczy preferujących rozgrywkę w trybie offline i spragnionych samotniczego bicia kolejnych rekordów. Tym niemniej - dobra rzecz!

CDA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy