Fight Night Champion

Wiem, że w Polsce seria Fight Night nie należy do najpopularniejszych, a na kolejną część czeka tylko wąska (choć oddana) grupa fanów. Ale tym razem wszyscy powinni się nią zainteresować, bo wprowadza nową jakość do gier sportowych.

Do tej pory "udziwnianie" symulacji sportu nie spotykało się z entuzjazmem graczy. Kierowanie karierą jednego zawodnika - ujdzie. Ale dodawanie fabuły, ckliwej historii przeszkadzającej w wyczynach na boiskach czy parkietach to już było za dużo. Aż do Fight Night Champion: tu bowiem po raz pierwszy pokazano, jak za pomocą prostej historii i dużego budżetu można zrobić coś, co spodoba się nie tylko hardkorowcom, ale może zachęcić do zabawy również ludzi, którzy zwykle od gier sportowych stronią. Nie zdziwię się, jeśli podobne rozwiązania pojawią się w wielu innych produkcjach spod szyldu EA Sports.

Reklama

Od Biskupa do mistrza

Mowa tu o trybie Champion, czyli historii Andre Bishopa - obiecującego czarnoskórego pięściarza, który po sukcesach w lidze amatorskiej wygrał kilka walk jako zawodowiec. Zainteresował tym jednego z ważniejszych promotorów, któremu jednak odmówił przejścia pod jego skrzydła. To sprowadziło kłopoty. Niesłusznie oskarżony, wylądował w więzieniu na pięć lat, a po wyjściu, pogodzony z utratą szansy, zatrudnił się jako pomocnik na sali gimnastycznej. Szybko okazało się, że pobyt w celi wcale go nie zmiękczył, a małymi krokami wciąż może dostać się na sam szczyt.

Nie czarujmy się: historia jest tak banalna, że scenarzysta "Rocky'ego" mógłby być z niej dumny. Zwłaszcza że pominąłem jeszcze wątek romantyczny, którego także nie zabrakło. Mimo to realizacja całości jest zrobiona tak dobrze (łącznie z "autentycznymi" relacjami z telewizji ESPN, która obserwuje karierę Bishopa), że historię śledzi się z przyjemnością. Tym bardziej że każda toczona przez bohatera walka to moment jak najbardziej interaktywny. Dzięki takiemu rozwiązaniu można było wprowadzić w bardzo naturalny sposób dużo urozmaicenia do prostego naparzania się po twarzach.

Patrz, mamo, jedną ręką!

Każda walka ma swoje określone cele. Zawsze nadrzędnym jest zwycięstwo, ale dodatkowo też czasem trzeba spełnić inne wymogi. Raz jest to konieczność atakowania tylko lewą ręką, raz - znokautowanie przeciwnika ciosami w korpus. Moje ulubione fragmenty to pojedynki w więzieniu. Czarnoskóry bohater ściera się po kolei z kilkoma faszystami, przy czym walka toczy się do momentu, gdy jeden z pięściarzy nie jest w stanie podnieść się z ziemi. To, i ograniczony rozmiar ringu, to jedyne zasady. Bokserzy walczą bez rękawic, dozwolone są ciosy poniżej pasa i uderzenia głową. Uwierzcie: MMA to przy tym zabawa dla mięczaków.

Jedyny problem z trybem Champion jest taki, że to zabawa na raz. Ten raz może być jednak długi: stoczenie 10-rundowego starcia (czyli ponad 30 minut) po to, by się dowiedzieć, że przegrało się na punkty, nie jest tu niczym niespotykanym. A w razie niepowodzenia trzeba powtarzać walkę od początku do skutku, bo tryb ten jest w 100% liniowy (da się jedynie zmienić poziom trudności). Ogólnie warto historię Andre Bishopa traktować jako darmowy bonus, bo oprócz niej FNC to znacząco usprawniona i rozwinięta poprzednia część.

A gdzie Gołota?

Tak jak w Fight Night Round 4 dostępne są proste pojedyncze starcia wybranymi bokserami. Ich liczba jest imponująca: nie zabrakło klasyków (Tyson, Ali, Frazier), jak i współczesnych mocarzy (Haye, Kliczkowie) - w sumie do dyspozycji jest 108 rękawic. Oprócz tego można też walczyć w sieci (ruchy zawodników są trochę spowolnione, żeby nie było problemów z lagami) oraz w trybie Legacy. Ten ostatni zmienił się w stosunku do FNR4 nieznacznie. Jego obsługa jest nieco prostsza i szybsza, poprawił się również trening: podchodząc do niego, nie ryzykuje się już, że umiejętności zawodnika się pogorszą zamiast poprawić.

Zmian nie zabrakło też w samym prowadzeniu walki. Największa to zrezygnowanie z robienia okręgów gałkami - teraz wychylenie w każdą stronę odpowiedzialne jest po prostu za jeden z ciosów. Niechętni do używania prawego sticka mogą zresztą korzystać tylko z przycisków, pod które również podpisano ciosy. Do tego dodano nowe możliwości uników - szybki ruch lewą gałką sprawia, że bokser uchyla się od ciosu, co umożliwia kontrę. Nie ma już także podziału na blok trzymany w górze bądź na dole - zastąpiono je jednym przyciskiem. Nie sprawia to, że jest dużo łatwiej, za to na pewno sterowanie jest przejrzystsze i początkujący konsolowi pięściarze szybciej mogą się do niego przyzwyczaić.

Fight!

Dla mnie Fight Night Champion to bezdyskusyjnie najlepsza "bijatyka", w jaką obecnie można zagrać. Dość realistyczna (czytaj: pozbawiona pand czy kangurów - vide Tekken) i zdecydowanie bardziej męska niż obmacywanie się w parterze znane z MMA czy UFC (What?! - Smuggler). To pozycja obowiązkowa również dla ludzi, którzy mają już FNR4. Polecam z całej siły podbródkowego! PS Pisząc o 108 rękawicach, nie pomyliłem się: póki co rzeczywiście dostępnych jest 54 zawodników. DLC zapewne zwiększy tę liczbę. Może pojawi się też Adamek?

CDA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy