DMC: Devil May Cry
Devil May Cry zabrnęło w ślepy zaułek. Nie wiedząc, co zrobić dalej z opowieścią o łowcy demonów imieniem Dante, Capcom zdecydował się na ryzykowne posunięcie, które mogło się zakończyć katastrofalnie dla całej marki.
Po pierwsze - przerwanie historii dojrzałego Dantego i przeniesienie akcji do jego czasów młodzieńczych. Po drugie - oddanie projektu zachodniemu deweloperowi, a mianowicie zespołowi Ninja Theory (Enslaved: Odyssey to the West). Po trzecie - wyraźne "uzachodnienie" gry, polegające m.in. na zmianie Dantego w emo-chłopaka popalającego papierosy. Po czwarte - wyeksponowanie punktu trzeciego w jednym ze zwiastunów. To wszystko rozjuszyło wielbicieli Devil May Cry. Czy potrzebnie? Według mnie, absolutnie nie. DMC: Devil May Cry to moim zdaniem bardzo udane posunięcie, które okazało się dla serii czymś w rodzaju odświeżającej chusteczki higienicznej.
Nie mają tu znaczenia kolejne kontrowersje, dotyczące postaci Dantego, który nie jest już kambionem (pół-człowiekiem, pół-demonem), tylko nefilimem, a więc pół-demonem, pół-aniołem. Poza tym zmienił kolor włosów na kruczoczarny i chodzi ubrany niczym rockman. Odmieniono także jego otoczenie. W DMC: Devil May Cry nie poruszamy się już po średniowiecznych zamczyskach czy kościołach, tylko po nowoczesnych, korporacyjnych wieżowcach, w których urzędują demony naszych czasów, ogłupiający nas za pomocą mediów oraz napojów energetycznych. Jakaż realistyczna fikcja, prawda?
Ninja Theory przedstawiła w DMC: Devil May Cry także bliźniaka Dantego, Vergila. Tym razem walczy on z nami ramię w ramię. Naszym zadaniem w grze jest oczywiście - najogólniej rzecz ujmując - uratowanie świata. Ale poza tym podczas zabawy mamy okazję poznać historię dzieciństwa Dantego, a przynajmniej jej cząstkę. Niestety po jakości scenariusza widać, że tym razem Ninja Theory do napisania scenariusza wykorzystało swoich ludzi, a nie zatrudniło pisarzy z zewnątrz, tak jak to miało ostatnio w zwyczaju.
Nie znaczy to jednak, że fabuła DMC: Devil May Cry jest słaba. Jest po prostu średnich lotów. A poza tym, odpalając tę grę, większość z was i tak będzie liczyć przede wszystkim na widowiskową, wciągającą sieczkę, nieprawdaż? Jeśli należycie do tej grupy, to gwarantuję wam, że nikt nie będzie zawiedziony. Ninja Theory doskonale poradziło sobie z tematem, przygotowując nie tylko efektowne, ale również zróżnicowane pojedynki. Możecie zapomnieć o wykorzystywaniu ciągle tych samych combosów. Przeciwnicy są różnorodni i każdemu z nich trzeba przeciwstawić inne środki egzekucji. A Dante ma ich trochę. Przede wszystkim dysponuje dwoma rodzajami oręża - demonicznym oraz niebiańskim - pomiędzy którymi możemy się przełączać "w locie".
Z czasem możemy odblokowywać kolejne typy broni. Autorzy przygotowali takie cuda, jak potężne rękawice, szybkie lecz słabe ostrza czy lina, za pomocą której możemy przyciągać do siebie przeciwników. Na dodatek możemy Dantego uczyć nowych umiejętności, które przydadzą się w szczególności na wyższych poziomach trudności (szczególnie na poziomie "Piekło lub Piekło", na którym jeden cios wroga rozkłada nas na łopatki, hi, hi).
Walki w DMC: Devil May Cry dają ogrom frajdy. Sterowanie nie sprawia najmniejszych problemów, Dante wyprowadza ciosy płynnie, wręcz zwiewnie, a animacje - jego czy jego wrogów - ogląda się z przyjemnością. Jeśli lubisz widowiskowe, krwawe starcia przy użyciu broni białej, to przy nowej grze Ninja Theory zaspokoisz się w pełni.
W DMC: Devil May Cry nie zabrakło także elementów zręcznościowo-platformowych. Pomiędzy pojedynkami z wrogami musimy trochę poskakać i pomyśleć, aby móc przejść do kolejnej lokacji. Platformowe fragmenty rozgrywające się w świecie Limbo (w tłumaczeniu na polski - otchłań) - alternatywnej rzeczywistości, pełnej dziwnych i zarazem prześlicznych kreacji.
Technicznie DMC: Devil May Cry nie należy do ścisłej czołówki, ale pod względem artystycznym zostawia w tyle większość wydanych w ostatnich miesiącach gier. Ninja Theory popisało się kunsztem i wyobraźnią, wykonując w zasadzie wszystko - począwszy od postaci bohaterów, poprzez lokacje, a na starciach z bossami skończywszy. Projekty, kolorystyka i animacje zachwycają, przyprawiając niejednokrotnie o zawrót głowy (w pozytywnym sensie).
Okazało się, że ta cała burzliwa historia, o której wspomniałem w pierwszym akapicie, zakończyła się dla Dantego bardzo dobrze. DMC: Devil May Cry to bardzo, ale to bardzo dobry slasher, w pracach nad którym zarówno rzemieślnicy, jak i artyści dali z siebie wszystko. Pomimo że fabuła nie należy może do najwybitniejszych, grę przechodzi się z wielką przyjemnością - nie tylko za pierwszym razem, ale i za drugim, a kto wie, czy później nie podejdę do niej raz jeszcze...
+ udane eksperymenty Ninja Theory
+ mnóstwo frajdy z walczenia, biegania, skakania...
+ długa żywotność
+ widowiskowa oprawa
- co najwyżej dobra fabuła