Bodycount
Kojarzycie grę Black? Wydana w 2006 roku na Xboksa i PS2, stworzona przez Criterion orgia fruwającego ołowiu, odłupywanego tynku i walących się ścian zdobyła sporą popularność.
Większość autorów owego "gun porn" (jak sami go nazwali), a przede wszystkim Stuarta Blacka - człowieka stojącego za samym pomysłem - spotkałem w niedawno założonym studiu w Guildford, gdzie powstaje podobny w założeniach, ale w pełni nowoczesny Bodycount.
Barykadorozłupywacz
- Realizm nie interesuje mnie w najmniejszym stopniu - stanowczo stwierdził Black, obrazowo opisując, w jaki sposób jego najnowsze dzieło ma przyciągnąć graczy do telewizorów i przyprawić ich o skurcze prawego palca wskazującego od wciskania triggera pada. Irytuje cię to, że wróg ostrzeliwuje się zza betonowego kloca? Nie kombinuj, tylko rozłup jego osłonę serią z karabinu. Przeciwnicy zabarykadowali drzwi do pokoju? Przeładuj magazynek i zrób sobie własne wejście. Masz dokonać zabójstwa jakiegoś VIP-a? Wyrąb sobie do niego tunel przez jego ochroniarzy, samochody, ściany i cokolwiek, co stanie ci na drodze.
W Bodycount wcielisz się w młodego i porywczego agenta Network, jednej z kilku zwalczających się potężnych organizacji, który podążając za instrukcjami przekazywanymi przez głosy trzech seksownych dziewcząt, będzie miał za zadanie eliminację celów w różnych punktach zapalnych świata. Mając do dyspozycji cały arsenał współczesnych broni, a także możliwość wezwania zdalnie sterowanych i uzbrojonych po zębatki maszyn wojennych, bohater zasieje zamęt w stylu, jakiego nie powstydziłyby się wysokobudżetowe filmy akcji. A kamień nie zostanie na kamieniu.
Technologiczne demo pracujące na silniku EGO wzbogaconym o możliwość destrukcji niemal wszystkiego wokół miałem zresztą okazję przetestować samodzielnie. I pomimo iż światła, cienie i tekstury były jeszcze dalekie od ideału, a otwarty etap składał się z kilku budynków i skryptów aktywujących pojawianie się sił wroga, samo bieganie wokół z nielimitowaną amunicją i rozrywanie ścian, drewnianych skrzyń i szklanych słoików dało mi sporo czystej zabawy.
Do ukończonej produkcji (można założyć, że do premiery minie jeszcze rok, półtora) oprócz pięknej i ekscytującej demolki graczy przyciągnie półotwarty charakter rozgrywki. Gra będzie podzielona na trzy duże akty, na które złoży się w sumie trzynaście "serialowych" epizodów rozgrywających się w połączonych ze sobą lokacjach, pozwalających na mniej lub bardziej dowolne podróżowanie między nimi.
Ścianorozrywacz
Odpoczynek od skryptów z innych FPS?ów zapewnią w Bodycount dynamicznie generowane potyczki z patrolującymi teren wrogami. A ci będą reagować na kruszące się osłony, a także ostrzeliwać przez ściany, wydatnie przyczyniając się do ogólnego rozpadu znajdującej się w danej lokacji infrastruktury. Jedyne, czego nie będą robić, to zasypywać gracza granatami, by zmusić go do ruchu - do tego wystarczy kilka serii w obiekt, za którym tenże właśnie chwilowo przycupnął.
Przeciwnicy będą podzieleni na klasy. Medycy będą leczyć swoich, "ciężcy" - obsadzać stacjonarne działka, a dowódcy - przyzywać posiłki. To, w jakiej kolejności się ich pozbędziesz i jak długi nabijesz sobie łańcuch zabójstw, nie tylko samo w sobie ułatwi lub utrudni ci grę, ale również zaowocuje przyznaniem Intel, czyli tutejszej waluty. Tę zaś wykorzystasz do ulepszania własnych bojowych umiejętności i wzywania wspomnianych niszczycielskich maszyn.
Osłonoanihilator
Beczka ognistego miodu podpisana "Bodycount" nie jest jednak wolna od solidnej porcji dziegciu. Tą poczęstowani będą pecetowcy, którzy na swych maszynkach gry Codemasters niestety nie ujrzą. I nie ma przebacz. A konsolowcy już teraz mogą czekać na wieści o multi, które nadejdą... za jakiś czas.