Władca Pierścieni: Wojna na Północy
"Władca Pierścieni" to nie tylko Frodo i spółka. To także co najmniej kilku cichych bohaterów, których historie do tej pory były pomijane. Teraz możemy poznać jedną z nich.
Minął już okres dojenia mlekodajnej krowy pt. "Władca Pierścieni" przez koncern Warner Bros. Albumy, komiksy i naklejki na lodówki nie robią już takiej furory, jak kiedyś. Także gier z akcją osadzoną w Śródziemiu nie ma już prawie w ogóle. Wyjątkiem jest Władca Pierścieni: Wojna na Północy, która odstaje jednak od tego, co widzieliśmy do tej pory. Po pierwsze - opowiada nieznaną historię nieznanych bohaterów. Po drugie - nie jest ckliwa jak bajka o Kopciuszku, tylko poważna, szara, brutalna. Takiego Środziemia dawno (nigdy?) nie widzieliście.
We Władcy Pierścieni: Wojnie na Północy poznajemy trójkę bohaterów (swoją drogą, przypominających postacie z Drużyny Pierścienia): krasnoluda Farina, jednego z Dunedainów (kolegów Aragorna) Eredana oraz elfkę Andriel. Ich opowieść rozpoczyna się w tym samym momencie, gdy Frodo wyruszał wraz z kumplami na wyprawę swojego życia, ale biegnie zupełnie innym torem. Choć prowadzi też w miejsca, do których wędrowała Drużyna Pierścienia, i daje możliwość spotkania postaci znanych z kart "Trylogii" (nie tej Sienkiewiczowskiej bynajmniej). Celem wspomnianej trójcy jest powstrzymanie Agandaura, jednego z uczniów Saurona, który szykuje właśnie inwazję na Shire. Oręż w dłoń!
Władca Pierścieni: Wojna na Północy to dynamiczny, choć kładący też dość silny nacisk na fabułę hack'n'slash, nastawiony na rozgrywkę w trybie kooperacji. Oczywiście grę można przejść samotnie - wtedy wcielamy się w jednego z członków drużyny, a pozostałymi kieruje sztuczna inteligencja - ale traci się wówczas wiele radości. Podczas zabawy we dwójkę lub w trójkę jest nie tylko raźniej i weselej, ale też pojawiają się nowe możliwości, takie jak wymienianie się między sobą znalezionymi przedmiotami. Boty są całkiem inteligentne, ale rozgrywka z nimi jest mdła i pozbawiona większych emocji.
Każdy z trójki dostępnych bohaterów posiada inne umiejętności i predyspozycje. Farin jest wyjątkowo silny i tłucze wrogów bronią ciężką, aż miło (choć możemy mu dać w dłoń także kuszę), Eredan jest od niego nieco zwinniejszy, za to Andriel przede wszystkim skupia się na czarowaniu (co nie znaczy, że nie umie walczyć na bliski kontakt). Oczywiście w grze nie zabrakło rozwoju postaci, który dzieli się na dwie części - rozwijanie cech oraz rozwijanie umiejętności. Po wejściu na kolejny poziom doświadczenia otrzymujemy trzy punkty, które możemy rozdysponować pomiędzy czterema cechami: siłą, zręcznością, wytrzymałością oraz wolą; a także jeden punkt, który możemy wydać na naukę nowej lub poprawę posiadanej już zdolności. To niewiele, więc warto zastanowić się i zaplanować już wcześniej, w jakim kierunku chcemy rozwijać naszego bohatera. Tym bardziej, że wszystkie trzy postacie powinny się wzajemnie uzupełniać.
Punkty doświadczenia zdobywamy przede wszystkim w walce, będącej najważniejszą częścią rozgrywki (co nie powinno dziwić). Wrogów do stłuczenia - począwszy od orków, a na upiorach skończywszy - jest tutaj multum. Możemy się z nimi rozprawiać samodzielnie albo przy współpracy z kolegami z drużyny, co jest dodatkowo premiowane. Jednak walka, choć najważniejsza, nie wypełnia w stu procentach czasu zabawy. Panowie ze studia Snowblind dodali do gry także elementy stricte erpegowe, takie jak rozbudowane dialogi (w stylu erpegów BioWare) czy wykonywanie zadań (część z nich jest opcjonalna).
Ta mieszanka sprawdza się doskonale, jeśli bawimy się z co najmniej jednym kolegą i jeśli jej nie przedawkujemy. Władca Pierścieni: Wojna na Północy po dwóch-trzech godzinach ciągłego tłuczenia brzydali ze Śródziemia zaczyna się najzwyczajniej w świecie nudzić. Model walki nie jest jakoś wyjątkowo porywający, a poza nim gra nie ma do zaoferowania nic, co mogłoby nas przyciągnąć na dłużej. Wystarczy na kilka popołudni, nie więcej.
Graficznie Władca Pierścieni: Wojna na Północy plasuje się w górnych warstwach klasy średniej. Świat przedstawiony przez twórców wygląda ładnie, choć niektóre lokacje są zbyt monotonne. Nie wszystkim też przypadnie do gustu szarobura kolorystyka, do której wielbiciele ekranizacji "Władcy Pierścieni" raczej nie są przyzwyczajeni. To, co najważniejsze, czyli walki i efekty im towarzyszące wyglądają okazale, nie można im nic zarzucić. Podobnie jest z udźwiękowieniem - prezentuje ono poziom, do którego zdążyliśmy już przywyknąć, grając w gry osadzone w Śródziemiu. Niewątpliwym plusem Władcy Pierścieni: Wojny na Północy jest polonizacja, która objęła wszystkie teksty pisane.
Władca Pierścieni: Wojna na Północy miała wypełnić lukę, której nie udało się wypełnić innym grom osadzonym w Śródziemiu. Miała pokazać ten świat z innej, poważniejszej i brutalniejszej strony. To się udało, szkoda tylko, że nie wyszło kilka innych rzeczy. Przede wszystkim nie powiodło się stworzenie takiego modelu rozgrywki, który wciągnąłby nas na dłużej niż parę wieczorów. Nie nastawiajcie się na nic więcej.