Warhammer 40,000: Space Marine
Gry w uniwersum Warhammera 40,000 kojarzą się przede wszystkim z cyklem RTS-ów Dawn of War. A gdzie miejsce na jakąś strzelankę, slashera? Takowe wreszcie się znalazło.
Po latach wyczekiwania na rynek trafiła wreszcie Warhammerowa produkcja, która nie jest strategią, tylko grą akcji z prawdziwego zdarzenia. Jako że to pierwszy tego typu tytuł, wszyscy miłośnicy Warhammera 40k wyczekiwali go, przebierając nogami i jednocześnie denerwując się jak przed egzaminem dojrzałości. "A co, jeśli się nie uda?" - co chwilę zadawali sobie to i inne, podobne pytania. Na szczęście wszystko wyszło tak, jak powinno wyjść. Nie doskonale, lecz naprawdę bardzo dobrze. Warhammer 40,000: Space Marine to to, na co osobiście liczyłem i na co liczyły dziesiątki, a może i setki tysięcy innych graczy.
W Warhemmer 40,000: Space Marine przenosimy się na planetę Graia, będącą technologicznym centrum całego Imperium (jeśli jesteś "Warhammerowcem", wiesz, czym jest Imperium, a jeśli nie jesteś, proponujemy zajrzeć do Wikipedii). Właśnie znalazła się ona pod naporem sił wroga, a mianowicie Orków. Trzeba jej bronić. W tym celu powołane zostają wojska, które mają pokazać najeźdźcom, gdzie ich miejsce. Nadzieja w Kosmicznych Marines, do których należy m.in. główny bohater gry, kapitan Titus. Wraz z dwójką kompanów przybywa on na Graię, gotowy do walki na śmierć i życie.
Początek rozgrywki został naprawdę dobrze zrealizowany. Zaczynamy od efektownych scen, które szybko wprowadzają nas w dramatyczną sytuację, w jakiej znalazła się Graia. Niestety później tempo wydarzeń zaczyna spadać, aż w końcu staje się mocno przeciętne. No cóż, trzeba ratować się czymś innym...
A czymże Warhammer 40,000: Space Marine właściwie jest? Wydaje mi się, że wielu graczy nie ma pojęcia, co tak naprawdę przygotowało nam studio Relic Entertainment (to samo, które opracowało Dawn of War). A zatem wyjaśniam - to pełna akcji gra z perspektywy trzecioosobowej, łącząca w sobie elementy z dwóch doskonałych, konsolowych produkcji: shooterów Gears of War (z Xboksa) oraz slasherów God of War (z PlayStation). Twórcy wymieszali w niej strzelaniny z walkami wręcz, co wyszło im wybitnie dobrze. Zaserwowana w grze mechanika zabawy jest wciągająca i pozwala się wyżyć po ciężkim dniu spędzonym w pracy lub na uczelni.
Warhammer 40,000: Space Marine nie jest jednak kalką - ani Gears of War, ani God of War. Brakuje jej do tego na przykład znanego doskonale z Gearsów systemu osłon. Tego tutaj po prostu nie ma. Poza tym Relic wpadło na kilka autorskich pomysłów, takich jak przykładowo regeneracja zdrowia Titusa poprzez wykonanie egzekucji na ogłuszonym uprzednio przeciwniku.
Wraz z Titusem podróżuje dwóch wspomnianych kompanów. Zapomnij jednak, że pokierujesz choćby jednym z nich. To, że jesteś kapitanem, to nic. Twoi koledzy doskonale radzą sobie sami. Szkoda, że twórcy nie pomyśleli chociaż o uproszczonym systemie wydawania poleceń, który mógłby zwiększyć radość płynącą z zabawy.
Najwyraźniej autorzy uznali, że w Warhammerze 40,000: Space Marine powinniśmy się skupić wyłącznie na strzelaniu i siekaniu wrogów bronią białą. Aby sprawiało nam to jak najwięcej przyjemności, przygotowali bogaty arsenał, z którego możemy korzystać. Podstawowym wyposażeniem naszego Marine'a jest pistolet boltowy. Nie będziesz z niego korzystał zbyt często, gdyż jest po prostu słaby. W strzelaninach znacznie lepiej posługiwać się takimi giwerami, jak strzelba energetyczna, shotgun czy wyrzutnia rakiet. Jednak broń palna to tylko połowa arsenału, równie ważną jego częścią jest broń biała (chyba mogę ją tak nazwać). Zalicza się do niej m.in. młot energetyczny czy miecz mechaniczny.
Podczas walk nasz bohater wypełnia pasek Furii. Z każdym kolejnym zabitym Orkiem jej poziom wzrasta. Później możemy z tego skorzystać, spowalniając na pewien czas... czas i zwiększając siłę Titusa. Na te kilka chwil staje się on prawdziwą maszynką do zabijania.
Przez większość czasu zabawa w Warhammerze 40,000: Space Marine jest niestety jednostajna i liniowa. Nie mamy prawa dokonać żadnego wyboru, musimy podążać po ściśle ustalonej ścieżce. Z czasem możemy zacząć się nudzić, ale na szczęście twórcy przygotowali kilka odskoczni, która pozwalają nam się na chwilę oderwać. Chodzi tu na przykład o pofruwanie w przestworzach przy pomocy plecaków odrzutowych albo wejście w rolę strzelca pokładowego, który skupia się wyłącznie na tym, jak tu precyzyjnie ustrzelić wroga, nie musząc się przy tym nawet poruszać.
Na ukończenie kampanii singlowej będziesz potrzebował około siedmiu, może ośmiu godzin. Później (albo gdy samotne strzelanie i siekanie ci się po prostu znudzi) będziesz mógł przyłączyć się do zabawy w trybie multiplayer. Jest on niezbyt rozbudowany, zawiera tylko dwa tryby zabawy, ale mimo to potrafi zapewnić kilka, a nawet kilkanaście godzin wesołej rozgrywki. Pierwsza forma pojedynkowania się z żywymi graczami to Anihilacja, czyli typowy Team Deathmatch, a druga to Opanowanie, w którym walczymy o kontrolę nad wyznaczonymi punktami na mapie. To niewiele, ale - jak już wspomniałem - zabawa w obu trybach jest przednia. A poza tym twórcy już w październiku wydadzą DLC wprowadzające trzeci tryb rozgrywki, znaną z Gears of War Hordę, w której będziemy wraz z kolegami odpierać ataki Orków.
Graficznie Warhammer 40,000: Space Marine to średnia wyższa półka. Większość lokacji wygląda okazale, ale nie wszystkie, co potrafi zepsuć ogólne wrażenie. Projekty postaci są niezłe, walki prezentują się efektownie, lecz raczej tylko w oddaleniu kamery, bo na zbliżeniach można dostrzec na przykład przeciętnej jakości tekstury. Cieszy natomiast duża płynność zabawy.
Czy właśnie na taką grę liczyli fani Warhammera 40,000? Cóż, można by produkcji Relic Entertainment wytknąć kilka rzeczy (np. nie do końca zadowalającą fabułę czy brak możliwości kierowania kompanami), ale mimo to owoce ich pracy są bardzo dobre. Strzelanie i bicie się z Orkami sprawiają mnóstwo frajdy. Niektóre fragmenty są co prawda nudniejsze niż by się chciało, ale da się to jakoś przełknąć. Ogólnie rzecz biorąc, jestem zadowolony - zarówno z singla, jak i z multiplayera - i szczerze polecam wszystkim "Warhammerowcom".