Thirty Flights of Loving, czyli najlepiej wydane 20 złotych?
Tak, wiem, nikt nie wyda 20 złotych na coś, co trwa 15 minut. Tak, wiem, dodawane do zestawu Gravity Bone można mieć za darmo i tak, wiem, komentarz reżyserski nikogo nie interesuje.
Ale to jest rzecz niesamowita i jeżeli jakiś wasz kolega cierpi na nadmiar pieniędzy, to koniecznie się do niego wybierzcie i dajcie Thirty Flights of Loving szansę.
Przede wszystkim jednak: to nie jest gra. Przynajmniej nie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Nie ma w niej punktów, nie ma w niej rzeczywistej akcji, nie ma "gameplayu" jako takiego. Całość pokazana jest z perspektywy pierwszej osoby jak w dowolnym FPS-ie, ale stawia jednocześnie barierę pomiędzy "jestem bohaterem", a "to jest bohater, którym kieruję". Thirty Flights of Loving to - najprościej mówiąc - opowiadanie sprzedane trochę jak w filmie, ale przy tym...
...najlepiej, jak tylko się da w grach komputerowych. Popatrzcie na tradycyjne FPS-y, czy po prostu gry FPP i zastanówcie się w jaki sposób poznajemy w nich historię. Mamy albo briefingi przed misją i dialogi w trakcie (chociażby Call of Duty), mamy też niemowę-bohatera, któremu wszystko jest relacjonowane (Portal, Half-Life). W RPG-ach Bethesdy dostajemy questy od rozgadanych wieśniaków, albo czytamy listy/książki.
W Thirty Flights of Loving nie ma niczego w tym stylu. Bohater, owszem, nie mówi, ale nikt inny też się nie odzywa, a jak już to w bełkotliwym dialekcie przypominającym dziecięce gaworzenie. Narracją w tej "grze" są cięcia w montażu: przeskakiwanie z miejsca na miejsce, ciągłe flashbacki budujące postacie, a także wymuszone przez fabułę skojarzenia i domysły. W Thirty Flights of Loving nie ma tradycyjnej rozgrywki - rozgrywką jest poznanie opowiadanej przez tę produkcję historii. Przechodzi się ją błyskawicznie, a każda informacja na temat świata i bohaterów przypomina punkt milowy w rozwoju akcji: checkpoint, piękny headshot, kolejny rozdział - cokolwiek tylko chcecie. To interaktywny film, całkowicie liniowy i odgrywany zawsze tak samo (a przynajmniej prowadzący zawsze do tych samych scen), a przy tym tak dobrze zrealizowany, że chce się obejrzeć go kilka, kilkanaście razy.
Rozrzucone sceny, trochę jak z Pulp Fiction, połączone z pociętym montażem, który przeskakuje od ważnego momentu do ważnego momentu. Ucieczka samochodem przed policją - cięcie - jazda na motorze z zachodzącym słońcem w tle - cięcie - zbliżająca się ciężarówka - cięcie - zbliżający się samochód... Wszystko to buduje fabułę Thirty Flights of Loving bezpośrednio w głowie odbiorcy, a nie podaje ją na talerzu, jak w dowolnej innej produkcji. Tutaj wszystkiego trzeba się domyślić, ale wskazówki są tak oczywiste, że żadnego problemu z tym nikt mieć nie powinien.
Nowy standard w opowiadaniu historii w grach FPP? Chciałbym. O jak bardzo bym chciał widzieć tak kreatywne podejście do tematu zamiast klasycznych ścian tekstu, dialogów, briefingów, cut-scenek...