The Saboteur

Korzystając z rosnącej popularności rozgrywki typu sanbox, studio Pandemic stworzyło The Saboteur. Zapoznajcie się z naszą opinią na temat tej gry.

The Saboteur studia Pandemic miał być grą ambitną, stylową, a przede wszystkim murowanym przebojem. Zresztą wydawałoby się, że tak właśnie być musi. Formuła gry rodem z GTA, otwarte przestrzenie, Paryż z lat 40., naziści i ruch oporu. Brzmi świetnie, prawda? Niestety, chcieli dobrze, a wyszło jak zwykle. Niby wszystko jest ok, ale grając, czasem ma się nieodparte wrażenie, że całość jest niedopracowana.

Wiele elementów The Saboteur jest świetnych, przykuwa oko i sprawia, że nie żałuje się czasu spędzonego przed ekranem, ale niestety aż nazbyt często trafia się na te słabe, które odbierają sporo frajdy płynącej z rozgrywki. Koniec końców dostajemy w swoje ręce produkt bardzo nierówny, który na przemian to wciąga nas, to zniechęca. Efekt końcowy jest po prostu średni, a boli to tym bardziej, że wyraźnie widać jej zmarnowany potencjał.

Reklama

Perły

Nie sposób odmówić The Saboteur uroku i sporej dozy oryginalności. Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest niewątpliwie ciekawa grafika. Duża część gry jest niemal monochromatyczna. Dominują w niej czerń i biel, podkreślane od czasu do czasu jaskrawymi, kolorowymi wstawkami, które przykuwają oko i dodają scenom dramatyzmu. Zatem naziści są przedstawiani w odcieniach szarości, ale już opaski na ich ramionach niemalże świecą czerwienią; podobnie ma się z flagami na budynkach czy szczególnie ważnymi miejscami i przedmiotami.

Najlepiej to jednak widać podczas walki. Wtedy cały ekran wręcz ożywa kontrastowymi barwami. Serie pocisków przecinają monochromatyczne scenerie, rozświetlając ją oranżem i żółcią, podobnie ogień i eksplozje. Jednak najbardziej odcina się tryskająca szkarłatna posoka. Całość estetyką bardzo przypomina film i komiks Sin City. Grafika spełnia tu zatem funkcję nie tylko czysto artystyczną, ale również fabularną. Dzięki temu od razu widać, kto jest dobry, kto zły i jakie rzeczy są na planszy ważne.

Ponadto kolory w The Saboteur grają również bardzo ważną rolę w samym mechanizmie rozgrywki. Otóż nie zawsze mamy do czynienia z monochromatyzacją ekranu. Dzieje się tak jedynie podczas misji w strefach ściśle kontrolowanych przez nazistów. W dzielnicach, w których zainspirowaliśmy już ruch oporu, świat wręcz ożywa kolorami. Dzięki temu różnica pomiędzy różnymi strefami miasta jest bardzo wyraźnie widoczna.

Skoro już odwołałem się do komiksu, warto tę analogię pociągnąć nieco dalej. Cała gra The Saboteur sprawia wrażenie nieco przerysowanej, i to nie tylko w warstwie graficznej, ale również fabularnej. Główny bohater jest stereotypowym Irlandczykiem, skłonnym do bitki, wypitki oraz uganiającym się za wszystkim, co nosi kieckę i na drzewo nie ucieka. Naziści są - co do jednego - źli, okrutni i głupi, zupełnie jak w filmach z Hansem Klosem.

To samo tyczy się wszystkich strzelanin. W The Saboteur nie ma mowy o choćby cieniu realizmu. Wyposażeni w kilka granatów i pistolet maszynowy jesteśmy w stanie zabić praktycznie dowolną ilość wrogów i zbytnio się przy tym nie spocić. Nasz bohater może znieść dużą ilość postrzałów, pod warunkiem, że dane mu będzie gdzieś chwilkę odsapnąć, by się zregenerować. Eksplozje sięgają nieba, a powietrze jest aż gęste od ołowiu, co sprawia, że każda strzelanina w grze daje nam dużo satysfakcji i nie pozwala się nudzić.

Zresztą fabuła The Saboteur bardzo mocno podkreśla ten klimat. Większość przerywników filmowych pokazuje nam, jak źli są naziści i czemu Sean tak ich nienawidzi. Każda napotykana postać również jest w jakiś sposób stereotypowa - czy jest to któryś z niemieckich oprawców, czy też jakiś przywódca ruchu oporu. Wszyscy mówią z przerysowanym akcentem oraz są archetypicznymi bohaterami, jakich wielu widzieliśmy już w filmach wojennych.Jednak dzięki temu wybiegowi odnosi się wrażenie, że to wszystko potraktowane jest z przymrużeniem oka, więc nie traktujemy tego co się dzieje na serio. Mimo wszystkich pokazanych w grze okropieństw II wojny światowej możemy cieszyć się radosną strzelaniną, wysadzaniem kolejnych celów oraz podrywaniem każdej kobiety, która okaże nam choć cień zainteresowania. Dzięki temu The Saboteur pozostaje radosną grą akcji, a nie przyciężkawym dramatem wojennym.

Wieprze

Jak do tej pory można by zapewne odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z grą niemalże idealną, jednak niestety aż tak dobrze nie jest. Dobre wrażenie bardzo szybko psują niedoróbki, które napotykamy na każdym kroku. Z całą pewnością piętą achillesową The Saboteur jest sterowanie. Ciężko zrozumieć, czemu wprowadzono niektóre kompletnie niefunkcjonalne rozwiązania. Wszak lepsze jest wrogiem dobrego, a jeśli nie ma się naprawdę dobrych pomysłów na innowacje, lepiej jest pozostać przy wypróbowanym standardzie.

Najbardziej boli to, że nie dopracowano prowadzenia pojazdów. Jest to ważny element rozgrywki The Saboteur i powinien sprawiać przyjemność, a tymczasem zwyczajnie męczy. Mamy możliwość wykorzystania całkiem pokaźnej liczby środków transportu - od cywilnych sedanów, przez ciężarówki, wojskowe dżipy, aż po wozy opancerzone i czołgi. Niestety, ze wszystkimi jest ten sam problem: prowadzi się je sztywno i w podobny sposób.

Możemy z miejsca zapomnieć o dynamicznych scenach pościgów, gdyż w The Saboteur nie ma możliwości ich przeprowadzenia. Mogę zrozumieć, że samochody w latach 40. prowadziło się znacznie ciężej, ale cały problem w tym, że tu wcale nie odnosi się wrażenia jazdy samochodem. Ciężko zresztą powiedzieć, czym tak naprawdę są te pojazdy, być może drewnianymi skrzynkami. A przecież już lata temu w Mafii dane nam było jeździć wózkami z tego okresu i świetnie się przy tym bawić...

Poza kwestią motoryzacji sterowanie w The Saboteur siada jeszcze w trzech miejscach - podczas wspinaczki, skradania się i walki wręcz. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, że wspinanie się powinno polegać na rytmicznym wciskaniu jednego przycisku, ale trzeba powiedzieć, że jest on fatalny. Dawno nie widziałem czegoś nudniejszego niż to. Całe szczęście, że to nie Assassin's Creed i wspinaczka jest tu jedynie dodatkiem.

Niestety, tego samego nie da się powiedzieć o walce wręcz. Bez tego elementu rozgrywki nawet nie ma co marzyć, by w The Saboteur zrobić cokolwiek. Nie licząc broni z tłumikiem, podkradnięcie się i skręcenie karku jest podstawową metodą na pozostanie niewykrytym. Tymczasem to wcale nie jest takie proste. Przede wszystkim mechanizm skradania się jest bardzo toporny i w wielu miejscach po prostu nie działa, a na domiar złego nie ma możliwości zablokowania widoku na celu. Efektem tego jest fakt, że zbyt duża ilość naszych ciosów nie sięga celu i bijatyki polegają głównie na bezwładnym machaniu przeciwnikowi rękoma przed twarzą.

Niby można przejść The Saboteur, strzelając do wszystkiego co się rusza, ale nie tego oczekuje się po grze, która opowiada o ruchu oporu. Wszak największą frajdę dają ominięcie strażników, zaminowanie jakiegoś ważnego celu, po czym wymknięcie się niespostrzeżonym i obserwowanie eksplozji oraz chaosu z daleka. Niestety, praktycznie nie da się pozostać cały czas niewykrytym i koniec końców wszystko kończy się straszną jatką. Naprawdę szkoda, że Pandemic nie dał nam większego wyboru w kwestii sposobu przeprowadzania misji.Nieco mniejszym, ale również widocznym mankamentem The Saboteur, są miejsca z kolorową oprawą graficzną. Tak jak w momentach, gdy świat jest czarno-biały, gra sprawia rewelacyjne wrażenie, tak wraz z ilością kolorów i widocznych szczegółów jej jakość wizualna wyraźnie spada. Jeszcze tereny wiejskie wyglądają nie najgorzej, ale Paryż mocno na tym niestety cierpi. Tekstury i cieniowanie są niedopracowane, przez co wszystko wygląda sztucznie i plastikowo.

Zabawy w piaskownicy

Niemniej, pomimo tych wszystkich wad, w The Saboteur gra się przyjemnie. Mamy tu otwartą, "sandboxową" formułę gry i kilka rozwiązań, które sprawiają, że - niezależnie od zgrzytania zębami - wciąż mamy ochotę siedzieć przed ekranem i zabijać nazistów. Przede wszystkim widać, że główne misje są naprawdę dopracowane. Od ucieczki z niemieckiej fabryki aż po szaloną strzelaninę na pokładzie płonącego sterowca fabuła wypełniona jest akcją i dramatyzmem.

Ponadto twórcy ze studia Pandemic zastosowali w grze kilka sprawdzonych, ale bardzo przyjemnych chwytów. Zatem, oprócz misji fabularnych, mamy w The Saboteur też cele poboczne, sprowadzające się głównie do wysadzania jakichś ważnych instalacji i eliminowania wybranych nazistów. Za ich wykonanie dostajemy kontrabandę, która zastępuje nam pieniądze. Możemy za nią kupować nowe spluwy, amunicję oraz pojazdy. Już samo to zazwyczaj wystarczy, by wzbudzić w graczu żyłkę kolekcjonera, który chce zdobyć wszystkie możliwe marki i modele aut oraz czołgów.

Oprócz tego nasz bohater nieustannie się rozwija i dostaje nowe umiejętności. Nie ma tu jednak abstrakcyjnego systemu punktów doświadczenia, lecz konkretne, postawione przed nami zadania, takie jak np. "Zrzuć z dachu trzech nazistów". Po ich wykonaniu odblokowuje się kolejna umiejętność z danej kategorii - może to być nowy cios w walce wręcz lub też nowy model samochodu dostępny w naszym garażu.

Jak zatem widać, dość trudno jest w pełni jednoznacznie ocenić The Saboteur. Z jednej bowiem strony mamy tu wady, które sprawiają, że czasem chce się cisnąć padem o ziemię, ale z drugiej strony gra wciąga i daje sporo satysfakcji. Najbardziej jednak boli świadomość zmarnowanego potencjału. Grając w tę grę, cały czas kołatała mi się po głowie jedna myśl: "A mogło być tak pięknie."

Dlatego też, z pewnym wahaniem, oceniam The Saboteur na 4. Gdyby nie te wszystkie irytujące błędy zasługiwałaby na więcej, jednak na tyle uprzykrzają one rozgrywkę, że nie da się przymknąć na nie oka.

gram.pl
Dowiedz się więcej na temat: Bohater | studia | Guardian | rozgrywki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama