Syndicate

Czy gra z początku lat dziewięćdziesiątych miałaby prawo zaistnieć w niezmienionej formie w dzisiejszych czasach? Chyba zgodzicie się, że nie.

Z takiego samego założenia wyszło Electronic Arts, projektując nową odsłonę genialnego Syndicate. Po znanej sprzed lat, zręcznościowo-strategicznej formule w ujęciu izometrycznym nie pozostało ani śladu. Wydane po ponad dekadzie od oryginału Syndicate nie ma z nim prawie nic wspólnego. Zmiana gatunku na pierwszoosobowy shooter to dopiero początek. Dalej też trudno znaleźć uzasadnienia dla użycia przez EA tego samego tytułu. Ta gra mogłaby zaistnieć pod zupełnie inną nazwą i wyszłoby na to samo. A tak "Elektronicy" sprawili tylko wielkie rozczarowanie miłośnikom tego "prawdziwego" Syndicate. W tym i mnie.

Reklama

Syndicate z 2012 roku rzuca nas do znanego z pierwowzoru uniwersum (to jedno z niewielu nawiązań do przeboju sprzed lat). Przenosi w odległą przyszłość, w której liczą się przede wszystkim dwie korporacje - EuroCorp oraz Asari. Wszystko i wszyscy są im podporządkowani. Nie ma innego wyjścia, wszak EuroCorp i Asari przypominają bardziej państwa - mają dostęp do supernowoczesnych chipów, usprawniających ludzkie ciała, i do uzbrojonych po zęby (w broń i w chipy) agentów, którzy walczą o poszerzenie ich przestrzeni w świecie przyszłości.

W kampanii dla pojedynczego gracza wcielamy się w agenta EuroCorpu, niejakiego Kilo. Niestety, główny bohater nowego Syndicate nie zapisze się na stałe w kronice najczęściej wspominanych i najbardziej lubianych protagonistów. Twórcom nie udało się przedstawić postaci Kilo w taki sposób, abyśmy wczuli się w jej problemy i zaczęli z nią identyfikować. Podobnie sprawy się mają z innymi postaciami pierwszoplanowymi.

W ogóle scenariusz Syndicate sprawia wrażenie takiego, który powstał tylko po to, byśmy mieli jakiekolwiek uzasadnienie dla wyjęcia giwery i postrzelania sobie do wrogów. Jest płytki, do bólu sztampowy, pełen znanych z gier czy filmów science-fiction schematów. Autorzy próbowali stworzyć głębię, rozrzucając tu i ówdzie dokumenty do przeczytania, ale ani odrobinę mnie one nie zainteresowały. Wiedziałem, że zaraz po tym, jak się z nimi zapoznam, będę musiał wrócić do poznawania kiepskiej, nudnej fabuły. Jej ukończenie zajęło mi sześć, może siedem godzin. Przez ten czas przeżyłem raptem kilka fragmentów, które zapamiętam na dłużej. Cała reszta to miernota. Nie tego się spodziewałem po Syndicate...

Kampanię ratują naprawdę niezłe strzelaniny. Szwedzi ze Starbreeze oddali do naszej dyspozycji mnóstwo giwer, z których strzelanie to sama przyjemność, a przeciwników obdarzyli sztuczną inteligencją, dzięki której konfrontancje z nimi bywają ciekawe i wymagające. Poza tym jako agent EuroCorpu możemy przetestować różnego rodzaju chipy, pozwalające np. kontrolować umysły przeciwników, wyłączać ich pancerze czy wykorzystywać wrogie wieżyczki. Nadludzkie zdolności są odblokowywane z czasem, w miarę rozwoju fabuły. Warto je opanować, bo czasem bez ich wykorzystania trudno o zwycięstwo. Najtrudniejsze fragmenty kampanii to pojedynki z bossami, którzy wymuszają na nas stosowanie różnych taktyk, zarówno ofensywnych, jak i defensywnych. Chcąc z nimi wygrać, trzeba nie tylko strzelać, ale i myśleć.

Poza single playerem Syndicate ma do zaoferowania o wiele, wiele lepszy tryb kooperacji, w którym można znaleźć NIECO więcej nawiązań do oryginału. W zabawie może uczestniczyć do czterech graczy, którzy wykonują zadania na kilku rozległych mapach, zupełnie innych niż w kampanii. Pierwszy plus co-opa to konieczność kooperacji - jeśli nie będziesz grał zespołowo, wieszczę ci rychły koniec. Drugi to znakomity rozwój postaci - po każdej misji zdobywamy żetony, które inwestujemy w badania, a te z kolei wykorzystujemy do ulepszeń naszego bohatera i jego uzbrojenia. Gdyby kampania w Syndicate była tak dobra, jak co-op, byłbym grą zachwycony.

Syndicate wygląda i brzmi bardzo ładnie. Twórcom udało się sprawnie stworzyć cyberpunkowy klimat (choć odległy od tego, który pamiętamy z pierwowzoru), dodatkowo wzmocniony świetnym dubbingiem (w nagraniach wzięli udział tacy aktorzy, jak Brian Cox czy Rosario Dawson). Należy im jednak wytknąć kilka błędów. Szczególną uwagę zwróciłęm na stosunkowo częste wychodzenie gry do pulpitu i "wieszające się" animacje postaci.

Produkcja szwedzkiego studia Starbreeze mogłaby się równie dobrze nazywać Corporation Limited czy Chip Future ("Elektronicy" na pewno wymyśliliby jakiś ładniejszy tytuł), bo z oryginalnym Syndicate - poza tytułem, uniwersum i częściowo rozwiązaniami z co-opa - nie ma nic wspólnego. Pomijając jednak kwestię tytułu i duchowej spuścizny po pierwowzorze, trzeba przyznać, że nowy Syndicate jest solidną strzelanką - wprawdzie z nudną kampanią, ale ciekawym trybem kooperacji. Jeśli interesuje cię tylko single player, możesz sobie ją śmiało odpuścić. Jeśli lubisz kooperacyjne strzelanki, kupuj śmiało.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama