Star Wars: The Force Unleashed II

Na tę grę czekał chyba każdy fan sagi George'a Lucasa. Każdy z nich liczył na to, że da im kilkanaście godzin naprawdę udanej rozrywki w ich ulubionym uniwersum. Ale słowa "kilkanaście" i "udana" nie wystąpią w tej recenzji ani razu...

Pierwsza część Star Wars: The Force Unleashed nie była doskonała. Są nawet tacy, którzy uważają ją za kiepską (i to nie jeden czy dwóch, ale cała chmara). Jednak było w tej grze coś, co sprawiło, że zdecydowanie więcej było graczy, którzy myśleli o niej ciepło i wyczekiwali kontynuacji. LucasArts nie mogło ich zawieść i pewnego dnia zapowiedziało Star Wars: The Force Unleashed II, obiecując jednocześnie, iż sequel opowie jeszcze lepszą historię i będzie jeszcze lepszy niż jedynka (co wcale nie było takie trudne do osiągnięcia). I wiecie co? Zawiodło na całej linii!

Reklama

W pierwszym Star Wars: The Force Unleashed wcielałeś się w Starkillera, tajnego ucznia Dartha Vadera, który wykonywał dla swojego mistrza rozmaite, zwykle karkołomne zadania. Nie będę streszczał tutaj całej fabuły, przypomnę tylko zakończenie - na samym końcu gry mogłeś zabić Dartha Vadera albo Imperatora Palpatine'a. W pierwszym przypadku stawałeś się maskotką Palpatine'a, a w drugim Starkiller ginął. Aby wszystko trzymało się kupy, twórcy musieli się zdecydować na któreś z tych zakończeń, pisząc scenariusz dwójki. Wybrali to drugie i to ono stało się punktem wyjścia dla wydarzeń opowiedzianych Star Wars: The Force Unleashed II.

W kontynuacji również wcielasz się w Starkillera. To znaczy nie, wcielasz się w jego klona, który powstał na bazie kodu genetycznego, pobranego ze zwłok oryginału. Za jego stworzenie odpowiada sam Darth Vader, jednak jego dzieło nie jest doskonałe. Sklonowanego Starkillera nawiedzają demony przeszłości, miewa on wizje, w których widzi znaną z jedynki ukochaną, Juno. Mając w pamięci to, co przeżywał oryginalny Starkiller, nie daje się wplątać tak łatwo w sidła Vadera. Ucieka przed nim i staje po stronie Rebelii, lecz robi to głównie po to, aby uratować Juno. Naszemu Jedi miłość przesłania wszystko i gdyby nie ona, to być może dalej byłby pupilkiem "Blaszanogłowego".

Jak widzisz, fabuła Star Wars: The Force Unleashed II jest niebywale infantylna. Historyjka o zakochanym klonie rycerza Jedi to chyba jeden z najgorszych pomysłów, na jaki mogli wpaść panowie z LucasArts. No, ale w porządku, na pewno dało się jeszcze coś z tego zrobić, jednak scenariusz nie dość, że sam w sobie jest kiepski, to jeszcze przedstawiono go bardzo marnie. Opowieść jest poszatkowana i nie daje ci okazji do bliższego zapoznania się z bohaterem. To nie są "Gwiezdne wojny", tylko jakaś marna podróbka!

Sama rozgrywka jest trochę lepsza niż fabuła, ale na pewno padnie zarzut, że jest powtarzalna. No, bo jest - całość skupia się na parciu przed siebie, wykańczaniu kolejnych szturmowców i robotów (na dodatek wszyscy przeciwnicy ciągle się powtarzają) i na wciskaniu czasem kombinacji odpowiedzialnych za poszczególne moce Starkillera (gra pokazuje ci dokładnie, której i gdzie musisz użyć, aby pójść dalej). Dobra, są jeszcze bossowie, ale jest ich tutaj w sumie... trzech. Mam nadzieję, iż nie zdradzę zbyt wiele (tym bardziej, że na pewno się tego domyślasz), pisząc, że ostatnim z nich jest Darth Vader. A piszę to, ponieważ chciałbym, abyś wiedział, że jest to jeden z najnudniejszych pojedynków w historii gier. Po jakiś piętnastu minutach zostałem zmuszony do odłożenia pada.

Najgorsze jest jednak w Star Wars: The Force Unleashed II to, że od samego początku do walki z Vaderem dzielą cię jakieś... cztery godziny grania. Podejrzewam nawet, że da się tę grę skończyć jeszcze szybciej, ale ja chciałem się skupić na niuansach. Przyznam szczerze - jeżeli miałbym zapłacić za taką "przyjemność" dwieście złotych, to wolałbym już dać te pieniądze jakiemuś żebrakowi. Miałbym z tego o wiele większą satysfakcję niż z pokonania Dartha Vadera po czterech godzinach głupiego stukania w przyciski na padzie.

Czy to znaczy, że Star Wars: The Force Unleashed II nie ma zalet? A nie, akurat takie stwierdzenie byłoby wielkim kłamstwem. Jaka by ta gra nie była, to na pewno nie można jej odmówić tego, iż jest piękna. Zarówno podczas samej rozgrywki, jak i w trakcie animowanych przerywników, patrzy się na nią z ogromną przyjemnością. Szczególnie te drugie robią wrażenie - jeżeli miałbym obejrzeć kolejną część "Gwiezdnych wojen" wykonaną właśnie w takiej technologii, to bardzo bym się z tego cieszył. Wielkie brawa dla ludzi odpowiedzialnych za animacje!

Mocną stroną Star Wars: The Force Unleashed II jest też udźwiękowienie, lecz to już przede wszystkim zasługa kompozytorów, którzy przygotowali te kilkadziesiąt lat temu nieśmiertelne, "gwiezdnowojenne" rytmy. Świetny jest także głos Vadera, który aż wywołuje ciarki na plecach. O to właśnie chodziło!

Na plus zasługuje także dobór i przedstawienie lokacji, które przychodzi ci odwiedzić podczas tej czterogodzinnej przygody. Fanów "Gwiezdnych wojen" najbardziej powinny uradować wizyty na Kamino oraz Dagobah. Na tej pierwszej planecie mieści się imperialna fabryka klonów, którą widziałeś już w jednym z epizodów sagi, natomiast druga jest oczywiście domem wielkiego mistrza Yody, którego - nawiasem mówiąc - spotykasz osobiście podczas tej wizyty. Szkoda tylko, że jest ona taka krótka. Tak jak wszystko w tej grze...

Star Wars: The Force Unleashed II jest krótki, schematyczny i infantylny. Chyba tylko za oprawę można go pochwalić naprawdę i bez naciągania. Niestety, na slashera godnego Lucasowskiej sagi będziemy musieli jeszcze poczekać. Być może będziemy mogli takim nazwać Star Wars: The Force Unleashed III, na którego powstanie niewątpliwie się zapowiada. Gra jest już być może na etapie produkcji, wobec czego niech Moc będzie z LucasArts.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gwiezdne Wojny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy