Star Citizen

Wing Commander to symulator kosmiczny, jakiego nikt wcześniej ani później nie widział. Aż do teraz? Chris Roberts szykuje wielki powrót!

Z lat dziewięćdziesiątych każdy z nas zapamiętał po kilkanaście, a może kilkadziesiąt gier, które będziemy wspominać jeszcze przez lata. Wing Commander to seria, która pojawiłaby się zapewne w znacznej części naszych list "najlepszych z najlepszych" - najbardziej wciągających, spektakularnych i poruszających. Wydawało się, że ten znakomity cykl symulatorów kosmicznych już nigdy nie wróci. No i dosłownie rzeczywiście się na to nie zanosi, ale trwają prace nad Star Citizen, który ma być duchowym spadkobiercą Wing Commandera. Pracuje nad nim sam Chris Roberts, ojciec serii, w której zagrały takie filmowe gwiazdy, jak Mark Hamill czy Malcolm McDowell.

Reklama

Tym razem na taką obsadę nie mamy co liczyć, wszak czasy się zmieniły i aktorzy w grach już praktycznie nie występują (a nawet jeśli, to i tak są wcześniej przerabiani na trójwymiarowe modele). Ale klimat znany z Wing Commandera czy Privateera ma być w Star Citizen obecny na każdym kroku. Akcja gry będzie się toczyć w trzydziestym wieku, w których ludzkość znowu funkcjonuje w systemie kastowym. Aby zostać obywatelem, trzeba na to solidnie zapracować, stąpając drogą cywilną, wojskową czy biznesową (kupiec za zarobione pieniądze może sobie obywatelstwo najzwyczajniej w świecie kupić).

Nowa gra Chrisa Robertsa przeniesie nas do otwartego, sandboksowego uniwersum, po którym będziemy latać, poszukując zadań do wykonania, piratów do upolowania czy towarów do kupienia w dobrych cenach bądź - odwrotnie - okazji do zarobienia na rzeczach, które mamy akurat na pokładzie. To wszystko (i nie tylko) będziemy robili samodzielnie albo wraz z innymi gwiezdnymi pilotami. Star Citizen zapowiada się bowiem na symulator nastawiony na zabawę przez sieć. Jednocześnie w przestrzeni kosmicznej będą przebywać tysiące graczy, podzielonych pomiędzy kilkudziesięcioosobowe instancje. Jednak single także będą mieli co robić - dla nich przygotowano liczne misje fabularne, przywodzące na myśl Wing Commandera i połączone w rozbudowaną kampanię. Uff.

Świat Star Citizen będzie się stale rozrastał, nie tylko dzięki deweloperowi, ale również za sprawą modderów, którzy otrzymają do dyspozycji stosowne narzędzia. Przygotowane przez nich dodatki będą mogły funkcjonować na prywatnych serwerach, ale twórcy zapewniają, że najlepsze rozszerzenia postarają się włączyć do oficjalnej części gry.

Star Citizen klimatem ma przypomnieć lata dziewięćdziesiąte, a grafiką wyprzedzić dzisiejsze superprodukcje. Chris Roberts zamierza podnieść konkurencji poprzeczkę, wyciskając wszystkie soki z technologii CryEngine 3 i z najnowocześniejszych podzespołów, dostępnych obecnie na rynku. Nie ma co oceniać po screenach z wczesnej wersji gry, ale rzeczywiście wyglądają one obiecująco.

Gra będzie dostępna zresztą tylko na pecetach. Konsolowa wersja nie jest planowana, ale nikt też jej nie wyklucza. Tak czy inaczej, jeśli Roberts i spółka rzeczywiście szykują takie wizualne wodotryski, to aż szkoda byłoby odpalać Star Citizen gdzie indziej niż na pececie. Chyba, że na konsolach nowej generacji. Te przed premierą "nowego Wing Commandera" zdążą się jeszcze pojawić. Ta planowana jest bowiem dopiero na 2014 rok. Co najmniej.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy