Skyrim, czyli gra idealna, ale jednorazowa
Niedługo minie miesiąc od premiery The Elder Scrolls V: Skyrim. Przez ten czas można było odkryć spory fragment świata gry, co też zrobiłem. Dziś już mogę powiedzieć z czystym sumieniem - gra jest wspaniała. Tak cudowna, że nigdy już do niej nie wrócę.
Na początku tego roku pokochałem inną grę wydawaną przez Bethesdę - Fallout: New Vegas. Niestety, wówczas krążyła w oddali mroczna wizja sesji egzaminacyjnej. Wiedziałem, że jeśli nie zakończę szybko przygody Kuriera, pokusa rzucenia książek w kąt na rzecz spacerów po Mojave będzie ogromna. Dlatego w mig przemknąłem przez fabułę, zostawiając za sobą mnóstwo ciekawych postaci i obiecując im, że jeszcze się zobaczymy.
W moim kalendarzu na listopad i grudzień widniała notka "listopad dla Skyrim, grudzień dla Ezio". I faktycznie, trochę w tym RPG już zobaczyłem. A jest co oglądać, bo wrażenie odgrywania roli, ogrom świata i czekających w nim tajemnic decydują o wielkiej klasie tej produkcji. Co ciekawe, mimo dużej wprawy w łucznictwie i kradzieży, daleki jestem od ukończenia gry, bo fabuły prawie nie ruszyłem. Zbyt dużo smaczków leży wokół, żebym fundował sobie kolejne New Vegas.
I wciąż poznaję te smaczki, bo wszelkimi kanałami dociera do mnie jasny przekaz - Assassin's Creed: Revelations staje na głowie, żeby mnie do siebie nie zachęcić. Wolę dalej poznawać Skyrim, ale gdy już wycisnę z tego świata wszystko, co ma mi do zaoferowania... gra zacznie kurzyć się na półce. Każde kolejne podejście będzie wtórne, bo wszystko już widziałem i byłoby oglądaniem drugi raz tego samego obrazu. Z tym, że obraz ten to nie Pi czy Symetria, ale film z pierwszej komunii. Można mieć maślane oczy przed ekranem za pierwszym razem, ale nawet jeśli obejrzymy nagranie po kilku latach, to wywoła najwyżej lekki uśmiech nostalgii.
I w tym tkwi słabość Skyrim. Żeby móc cieszyć się grą tak samo, jak za pierwszym razem, trzeba część zawartości po prostu ominąć. Z wielkiego kawału frajdy wyrwać mniejszy, by zabawy starczyło na drugie podejście. Krzywdzimy tym jednak samych siebie i efekt pracy twórców, ale inaczej nie ma sensu instalować tej produkcji po raz drugi. No, chyba że do zabawy modami lub do gry typem postaci, którego wcześniej nie wybraliśmy - ergo, jest mniej atrakcyjny.
Gram w najnowsze dzieło Bethesdy zarówno z radością, jak i ze smutkiem. Jestem oczarowany możliwościami eksploracji, klimatem... wszystkim. Poznaję tę grę od wielu stron z zapartym tchem i cieszę się jak dzieciak, mimo że powszednienie gier jest cechą regularnego pisania o nich. Z drugiej strony jednak trochę źle mi z tym, że chcąc bawić się na całego, widzę krainę Nordów po raz ostatni.
A czy wy macie jakieś gry, do których nie wrócicie, mimo że uwielbiliście je bez miary?