Red Dead Redemption

Wyobraź sobie GTA, w którym zamiast wielkich metropolii są biedne mieściny rodem z Dzikiego Zachodu. Zamiast szybkich samochodów - konie i powozy. Zamiast shotgunów i wyrzutni rakiet - klasyczny rewolwer i Winchester. Oto Red Dead Redemption.

"GTA na Dzikim Zachodzie" - taki przydomek nadano tej grze, kiedy tylko pojawiły się pierwsze wzmianki na jej temat. I rzeczywiście, widać gołym okiem, że zrobili ją twórcy Grand Theft Auto. Prawie wszystko jest tutaj takie samo (wolność, duży świat, przechodzenie misji fabularnych, wykonywanie zadań pobocznych, mnóstwo akcji i pościgów), ale jednak inne, bo na Dzikim Zachodzie.

Jak wyszło przeniesienie GTA na grunt Ameryki Północnej z przełomu XIX i XX wieku? Napiszmy to sobie jasno już teraz - wyszło wyśmienicie. Pod wieloma względami Red Dead Redemption przebija swojego starszego brata, co - piszemy to z pełną powagą - plasuje go na liście najlepszych gier akcji w historii.

Reklama

Witaj na Dzikim Zachodzie, kowboju

W Red Dead Redemption wcielamy się w niejakiego Johna Marstona, który niegdyś robił karierę jako rozbójnik i awanturnik. Teraz trochę się uspokoił, ale wciąż łączą go ze światkiem przestępczym pewne sprawy. Właśnie przybywa do Plainview (fikcyjna okolica, osadzona na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku), aby odszukać jednego zbira i rozprawić się z nim. Pierwsze spotkanie nie wychodzi mu na dobre - zostaje postrzelony i ledwo uchodzi z życiem. Jednak to za mało, by zrazić Marstona. On prędzej czy później i tak dopadnie tego, kogo chce dopaść. Żywego lub martwego.

John Marston to jedna z zalet tej gry. Tego gościa po prostu nie da się polubić. Z jednej strony - szorstki i gotowy chwycić za rewolwer, kiedy tylko ktoś zajdzie mu za skórę. Z drugiej - opanowany, dowcipny (niekiedy jego żarty i docinki potrafią rozbawić niczym dobry kabaret) i prawdziwy dżentelmen wobec dam. To wyrazista postać, będąca wybuchową kumulacją cech, zarówno pozytywnych i negatywnych.

Autorzy nie ustalili z góry, czy Marston ma być bandziorem, czy skorym do pomocy kowbojem. W GTA zawsze musieliśmy się pogodzić z tym, że nasz bohater to oprych, a tutaj od nas zależy, jak potoczy się jego kariera. Możemy pomagać napotkanym NPC-om i starać się nie zabijać, kiedy to tylko możliwe (można łapać przeciwników na lasso), a wtedy wszyscy mieszkańcy miasteczek będą do nas przyjaźnie nastawieni. Ale również okradać ludzi i strzelać do wszystkich, którzy nas wkurzą. Co kto woli.

Dziki Zachód nie pozwala na nudę

Rdzeniem rozgrywki w Red Dead Redemption są zadania, których mamy tutaj trzy rodzaje. Pierwszy z nich to misje fabularne, które posuwają do przodu fabułę. Wyglądają podobnie jak w GTA - jedziemy w miejsce oznaczone na mapie inicjałem zleceniodawcy, oglądamy cutscenkę, a następnie bierzemy się do roboty. Drugi rodzaj to zadania poboczne, zlecane przez przypadkowo napotkanych, np. gdzieś pomiędzy miasteczkami, NPC-ów. Pomagając im, możemy liczyć na wynagrodzenie (w zależności od zamożności postaci, mniejszą lub większą). Trzeci rodzaj to mini-zadania, polegające na uwolnieniu porwanej na naszych oczach damy czy na złapaniu złodzieja czyjegoś powozu.

Ale to nie wszystko, co możemy robić w Red Dead Redemption. Twórcy przygotowali znacznie więcej aktywności pobocznych, które wprawdzie nie są niczym wielkim, ale dają niekiedy tyle frajdy, co przechodzenie misji fabularnych. Przykładowo, za każdym razem, kiedy tylko wjeżdżałem do jakiegoś miasteczka, nie mogłem się powstrzymać od wejścia do saloonu i zagrania w pokera czy w kości (nie żebym miał na co dzień ciągoty do takich rozrywek). Poza tym można na przykład polować na zwierzęta albo zbierać rośliny, a potem zdobycze spieniężyć w sklepie. Wolnoć, Johnku, w swoim domku...

Wracając jednak do misji, jakie John Marston ma do wykonania, trzeba napisać, że są nieziemsko różnorodne. Przez pierwsze kilkanaście godzin rozgrywki (a czeka ich tutaj na nas grubo ponad 50) praktycznie żadne zadanie się nie powtarza! Najpierw czeka nas tradycyjna strzelanina ze zbirami, potem typowe kowbojskie zadania, takie jak ujeżdżanie koni czy zaganianie bydła do zagrody, a jeszcze dalej - gonitwy za pociągam, odbijanie zakładników czy podpalanie buntowniczych osad. Jest tego tyle, że nie sposób się nudzić!

Wielki Dziki Zachód

Świat gry nie jest może tak ogromny jak ten z GTA, ale fakt, że poruszamy się po nim konno, a nie superszybkimi samochodami, sprawia, iż zwiedzenie go w całości to zadanie wcale nie takie łatwe. Podobnie jak w Grand Theft Auto, mapa została tutaj podzielona na duże obszary, do których dostęp otrzymujemy z czasem. I tak zaczynamy w okolicy niewielkich mieścin, aby potem udać się na południe, do Meksyku, a potem wrócić znowu na północ, ale tym razem w nowe miejsca.

Pomiędzy lokacjami możemy się poruszać na trzy sposoby - albo samodzielnie, konno, albo za pomocą czekających na klientów w każdej mieścinie powozów, albo rozpalając ognisko i wyznaczając cel "szybkiej podróży" (wybieramy miejsce i po chwili w nim lądujemy). Oczywiście najprzyjemniejsze są podróże konne, w trakcie których możemy podziwiać malownicze krajobrazy Dzikiego Zachodu, wschody i zachody słońca, biegające po pustkowiach zwierzęta.

Co do konia natomiast, jest on - w przeciwieństwie do GTA, w którym auta zmienia się raz po raz - bardziej partnerem bohatera niż przypadkowym zwierzęciem. Po zdobyciu własnego ogiera jest on nasz na stałe (chyba że zginie). Kiedy tylko potrzebujemy go wezwać, wystarczy zagwizdać, a po chwili do nas przygalopuje. Kiedy chcemy, aby na nas zaczekał, najlepiej go przywiązać, by gdzieś nie uciekł. Może to zabrzmi śmiesznie, ale z koniem w Red Dead Redemption można się zżyć.

Dziki Zachód pełen niebezpieczeństw

Amerykańskie pustkowia z przełomu XIX i XX wieku to zdecydowanie nie najprzyjemniejsze miejsce do życia. Na każdym kroku czają się tutaj niebezpieczeństwa w postaci bandytów, rzezimieszków czy choćby wilków, które lubią zagryzać swoje ofiary nawet bez specjalnego powodu. Na szczęście John Marston to rewolwerowiec, jakich mało - niezwykle precyzyjny i obdarzony nadludzkim refleksem.

Strzelaniny w Red Dead Redemption na pierwszy rzut oka nie należą do trudnych. W końcu Marston praktycznie samodzielnie wycelowuje w przeciwnika - wystarczy, że popatrzymy tylko w jego kierunku, a kiedy wyciągniemy broń, jej lufa będzie skierowana na korpus naszego celu. Jednak później, kiedy przychodzi nam strzelać do kilkunastu bandziorów naraz, mimo to potrafi zrobić się gorąco. I wówczas dziękujemy twórcom, że postanowili pomóc nam z celowaniem.

Poza tym Marston posiada umiejętność zwaną Dead Eye. Jej działanie pozwala nam ośmieszyć nawet najznamienitszych rewolwerowców Dzikiego Zachodu. Wystarczy, że wciśniemy prawą gałkę, aby świat nabrał odcieni sepii, a wszystko dookoła zaczęło się dziać w żółwim tempie. Wówczas możemy na spokojnie wyznaczyć cele kolejnych strzałów (nawet kilku przeciwników), a następnie wyłączyć ten specjalny tryb, by Marston postawił kropkę nad "i", dokonując egzekucji. Jeśli kojarzysz Splinter Cell: Conviction i tamtejszą opcję Mark & Execute, to powinieneś wiedzieć, o co chodzi.

Piękno Dzikiego Zachodu

Wydawałoby się, że Dziki Zachód to miejsce nie tylko niebezpieczne, ale i mało atrakcyjne. W końcu wszędzie tylko piach i kaktusy. Nic bardziej mylnego! Pustkowia panowie z Rockstar przedstawili w tak malowniczy sposób, że trudno się oprzeć ich urokowi. Czasem człowiek rezygnuje z opcji szybkiej podróży, wsiada na konia i jedzie do celu samodzielnie - tylko po to, by popatrzeć na zachodzące za horyzont słońce, rozświetlające bezkresną pustynię. Cudo. A reszta? Też cudo. Postacie, konie, budynki - to wszystko zaprojektowano wręcz perfekcyjnie, wzorując się wyraźnie na najlepszych westernach.

Do tego wszystkiego mamy muzykę, która przygrywa do naszych poczynań, jest idealna. Każdy utwór doskonale podkreśla klimat Dzikiego Zachodu i sprawia, że wręcz czujemy piasek w butach. Oczywiście tło muzyczne dopasowuje się do akcji, a nawet do miejsca - inna jest po amerykańskiej stronie granicy, a inna po meksykańskiej. Bomba, amigo!

Do pociągu!

Moi drodzy, Red Dead Redemption to najlepsze, co mogło spotkać wielbicieli westernów i gier komputerowych. Ale nawet jeśli nie znosisz klimatów z Siedmiu wspaniałych i W samo południe, tę produkcję powinieneś kupić czym prędzej. To jedna z najlepszych gier ostatnich miesięcy. Nie! To jedna z najlepszych gier wszech czasów!

Dlaczego? Krótkie podsumowanie: wielki świat, WOLNOŚĆ, mnogość przeróżnych zadań do wykonania, mnóstwo aktywności pobocznych (w samego pokera można grać i grać), fantastyczny klimat Dzikiego Zachodu, świetna oprawa... coś jeszcze? Na pewno. Po prostu wszystkich zalet tej gry nie da się spamiętać.

A zatem - rewolwer w dłoń i na konia, amigo!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: john | zachód | świat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy