Politika, czyli jak (nie) zostawać prezydentem...

Założenie konta w Politice nie trwało długo. Standardowa procedura: login, hasło, mail potwierdzający i świat stoi przede mną otworem. A przynajmniej świat Politiki.

Rozpoczynając rozgrywkę po raz pierwszy w życiu stanąłem przed ciężkim zadaniem zdefiniowania swoich poglądów politycznych. Żeby je sobie ułatwić, sprecyzowałem je najpierw na kartce, po czym szybko przeniosłem do krótkiej ankiety. Zamieszkałem w niewielkim domku, na jednej z działek w województwie małocentralnym.

Wykształcenie pozwoliło mi na zostanie artystą, a dokładnie - ulicznym grajkiem. Nie spodziewałem się specjalnie wysokich przychodów w związku z tym statusem społecznym, ale rzeczywistość pozytywnie mnie zaskoczyła. Co miesiąc na moje konto przelewano około 3500 złotych. Da się wyżyć. Na początek pozwoliłem sobie na zakup kilku podstawowych przedmiotów: kina domowego marki Bolek oraz komputera Ping-Siong. To pierwsze kupiłem kosztem obiadu, który spożyłem w tanim fast-foodzie. A ponieważ wiadomo, że fast-food połączony z niską inteligencją kończy się na chorobliwej otyłości - wypożyczyłem dwie książki z biblioteki.

Reklama

Żyjąc wirtualnym życiem Politiki, szybko nauczyłem się prostej, aczkolwiek niezwykle przydatnej reguły: dobry pracownik to taki, który przychodzi do pracy. W związku z tym już po kilku dniach automatycznie i bez żadnego zastanowienia odbijałem kartę pracowniczą. Swoją drogą, Politika to dziwny kraj. Po tygodniu ciężkiej pracy przyznano mi prawo wyborcze. Cieszyć się czy płakać? Oczywiście, że to pierwsze! W końcu i ja chcę zostać prezydentem.

Po trzech dniach oswajania się z systemem prawnym i innymi zasadami rządzącymi krajem, postanowiłem zapisać się do partii. Zostałem dosłownie zasypany różnymi możliwościami, które - z oczywistych powodów ideologicznych - szybko się przerzedziły. W ostateczności, po blisko godzinie lektury, podjąłem decyzję. W momencie tym czułem się jak kobieta nie mogąca zdecydować się, który sok kupić, albo jak polityk, który nie wie jeszcze do której partii się przepisać. Wybór padł na Zjednoczony Front Prawicy. Nie ukrywam, że za decyzją tą stała jej popularność i teoretycznie duże szanse na dostanie się do parlamentu. Niestety, okazało się, że nawet w tym przypadku nie jest to tak łatwe jak mogłoby się wydawać.

Zaczęło się wszystko od tego, że zaproszenie do grona znajomych wysłał mi polityk, który z wyglądu przypominał połączenie osoby odpowiedzialnej za rozwój sieci solariów, z wikingiem. Zaproszenie oczywiście przyjąłem, bowiem lista jego poglądów była zbliżona do mojej. Postanowiłem, że postaram się coś sobą reprezentować. Z biblioteki stale wypożyczałem kolejne książki, jadałem drogie obiady w restauracjach, kupiłem smoking i zacząłem inwestować na giełdzie. Oczywiście najpierw sprawdziłem stan gospodarki państwa. Było źle. "Czy to przyszła zima, czy gospodarka zamarzła?" - pytał jeden z polityków za pośrednictwem PAP. Za 10 złotych udało mi się zdobyć dwie gazety, z czego jedna stanowiła analizę obecnej sytuacji na rynku, a druga tłumaczyła "Jak dogadać się z lewicą". Po paru minutach lektury (w trakcie której dowiedziałem się między innymi, że zdrastwuitie to dzień dobry, a daswidania to dowidzenia) postanowiłem dokonać wyboru akcji, które kupię. Wszystkie możliwe słupki skrupulatnie zmierzały w dół, dlatego też nabyłem 10 akcji (w cenie 486 każda) spółki Wiedza Konsulting - jako jedyna sprawiała wrażenie godnej zaufania. Niestety okazało się, że złośliwość realnej giełdy dopadła mnie i w wirtualnym świecie. Przez mój brak inwestorskiego wyczucia oraz liczne zaniechania, w ciągu krótkiego okresu czasu straciłem blisko 250 złotych na każdej akcji. Trudno, zdarza się. Żal jednak pozostał. Chcąc nadrobić stracone pieniądze zacząłem ubiegać się o przyznanie mi funduszy unijnych w wysokości 10 tysięcy złotych. Zważywszy na to, że jest to w zasadzie prawie jak gra w totolotka - niewiele z tego wynikało.

Stale i powolutku starałem się umacniać swoją pozycję w świecie Politiki. Czy to przez wyjścia do opery czy też przez umiejętne zarządzanie pieniędzmi. W miarę możliwości, utrzymywałem stałą sumę na koncie. Najczęściej było to około 4 tysiące złotych. Nie chcąc upodabniać się do niektórych polskich polityków, podjąłem decyzję o założeniu oprocentowanego konta bankowego, które w sumie przyniosło około 1500 złotych zysku - co w porównaniu z moimi zatrważającymi wynikami na giełdzie było całkiem niezłym wynikiem. Dzięki temu zdobyłem więcej pewności siebie - nadszedł czas na odbycie pierwszej debaty telewizyjnej. Najwyższa pora, żeby potencjalni wyborcy zaczęli mnie kojarzyć. Niestety, mimo wielu prób - nikt nie przyjął wyzwania. Czyżby i tu zawiodła polityka dialogu?

Jakoś nie potrafiłem się wybić z tłumu. Moje uczestnictwo w świecie wirtualnej polityki ograniczało się do głosowania na prezydentów (wiwat Edward Ącki IV!), inwestowania na giełdzie, czytania gazet i sporadycznego udzielania się w Hydeparku. Nie zabrakło również zwykłego przejadania kolejnych pieniędzy. Jakimś cudem, mimo wszystko nie wyrzucono mnie z partii. Co chwilę w mojej skrzynce odbiorczej lądowały polecenia od jej prezesa, nakazujące głosowanie przeciwko nieudzielającym się członkom.

Chwilą przełomową mógł okazać się moment, w którym przyznano mi dotację unijną. Okrągłe 10 tysięcy złotych zasiliło moje konto. Nie wiem co się stało, że nie usłyszałem ani razu głosu wołającego "Krzysztofie (i Sabo) nie idźcie tą drogą!". Spodziewałem się, że ktoś mnie ostrzeże przed skutkami moich dalszych czynów. Oczywiście tak się nie stało. W ciągu zaledwie 5 minut kupiłem samochód Kabrio, wybrałem się na najdroższe wakacje oraz zatrudniłem asystentkę - Zuzannę Gwiazdę, która co miesiąc zabierała z mojego konta 1700 złotych. Tak się wydaje unijne pieniądze! Efektem takich nieprzemyślanych działań było 46 złotych, które błyszczały na koncie bankowym. Oprócz tego dysponowałem wysoką kondycją, doświadczeniem i charyzmą - jednak nawet te ciężko wypracowane zalety nie były w stanie ukryć braku pieniędzy, bez których dalszy rozwój stał się niemożliwy. Stanąłem w martwym punkcie i mogłem tylko załamać ręce.

"Gdzie tkwi problem?" - pytałem sam siebie. I choć odpowiedzi nie znalazłem, to na pewno do rozpoczęcia nowej rozgrywki zdążę opracować jakąś metodę na sukces.

A czy ty odnajdziesz się w świecie biznesu i polityki? Przekonaj się: Politika - darmowa gra.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: świat | konta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy