Need for Speed: The Run

Takiego Need for Speeda jeszcze nie było. Używając terminologii wyścigowej, można by napisać, że "Elektronicy" pojechali po bandzie! Electronic Arts robi, co może, by urozmaicić życie wielbicielom NFS-a.

Co roku do sklepów trafia co najmniej jedna nowa gra z cyklu i każda z nich różni się diametralnie od poprzedniej. Tym razem na tor wyjechały aż dwie nowe edycje najpopularniejszej serii wyścigowej. Oczywiście różnią się od siebie jak ferrari różni się od audi. Pierwsza z nich to wydany w kwietniu, nastawiony na realizm Shift 2: Unleashed, a druga to wypuszczony właśnie Need for Speed: The Run, który z realizmem i z tradycyjnymi "ścigałkami" w ogóle ma niewiele wspólnego. Jest tak inny, że na jego potrzeby wypadałoby ukuć nowe określenie gatunku: wyścigi akcji.

Reklama

Cóż w Need for Speed: The Run takiego innego? Ano to, że nie są to już klasyczne wyścigi, z podziałem na turnieje, oesy itp. To fabularny pojedynek za kierownicami supersportowych samochodów, w którym na szali położone zostaje życie głównego bohatera, Jacka Rourke. Ten pożyczył grube pieniądze od ludzi, z którymi nie warto wchodzić w interesy. Ci, nie mogąc doczekać się spłaty długu, w końcu wydają na niego wyrok śmierci. Ale jest jeszcze szansa na to, że Jack założy jeszcze rodzinę i dożyje spokojnej starości. Musi tylko wygrać tytułowy The Run, wyścig przez całe Stany Zjednoczone, w którym do wygrania jest 25 milionów dolarów. To wystarczy, by spłacić gangsterów. Trzeba "tylko" dojechać na metę na pierwszym miejscu...

Jak widzicie, fabuła Need for Speed: The Run spokojnie mogłaby posłużyć za scenariusz niejednej hollywoodzkiej produkcji. Jej realizacja również przypomina kinowe przeboje, takie jak chociażby "Szybcy i wściekli". Wyobraźcie sobie, że twórcy poprzecinali wyścigi rozmaitymi cutscenkami, w których Jack wysiada z samochodu czy ucieka przed policją (na nogach!) i kiedy to bierzemy udział w dynamicznych quick time eventach (na ekranie pojawiają się przyciski, które musimy szybko wciskać). "Czy EA zwariowało?!" - pewnie ciśnie ci się teraz na usta takie albo podobne pytanie.

W trybie fabularnym Need for Speed: The Run czeka cię wyprawa z zachodu na wschód Stanów Zjednoczonych. Początek ma miejsce w słonecznym San Francisco, a koniec w Nowym Jorku. Po drodze mamy okazję przejechać się między innymi przez Park Narodowy Yosemite, Góry Skaliste czy Las Vegas. Wszystkie trasy zostały zmyślone, jedynie miejsca, w które zawitamy, zostały zainspirowane prawdziwymi lokacjami. Nie powinieneś więc mieć większych problemów z poczuciem klimatu poszczególnych miast.

Oczywiście przejechanie całej drogi z San Francisco do Nowego Jorku w prawdziwym świecie zajmuje kilkadziesiąt godzin, ale w wirtualnym na szczęście (albo i nieszczęście?) nie musisz pokonywać jej całej. Autorzy pokazali tylko najciekawsze fragmenty The Run, które możemy ukończyć nawet w nieco ponad dwie godziny. Niedługo po premierze gry w internecie podniosło się larum - gracze rzucili się na jej twórców jak sępy, twierdząc, że dwugodzinna kampania to już przesada. Rzeczywiście, tryb fabularny da się ukończyć w tak skandalicznie krótkim czasie (jeśli naprawdę potrafimy jeździć wirtualnymi samochodami), ale do tego trzeba doliczyć jeszcze całą masę przerywników filmowych. Poza tym akcja jest tak skondensowana, że w ciągu tych kilku godzin zabawy ani przez chwilę nie ziewniesz z nudów. A jeśli chcesz wydłużyć przechodzenie gry, włącz wyższy poziom trudności.

Poza tym, tryb fabularny to nie wszystko, co Need for Speed: The Run ma do zaoferowania. Twórcy przygotowali także ponad pięćdziesiąt wyzwań dla pojedynczego gracza oraz tryb multiplayer, w którym zadań jest drugie tyle. Tutaj nie ma już żadnej fabuły, jest tylko esencja ścigania się i walka o jak najlepsze noty. Poprzeczka została zawieszona wysoko i aby zdobyć w każdym wyzwaniu najcenniejszy medal, będziesz musiał w to włożyć wiele czasu i wysiłku. Nagrodą za to będzie odblokowanie niedostępnych z początku samochodów.

Tych jest w grze ponad 130. Podczas zmagań na amerykańskich szosach możemy zasiąść za kierownicą aut prawie każdej liczącej się w tej branży marki, począwszy od BMW, Audi i Mercedesa, poprzez Porsche i Astona Martina, a na Lotusie, Lamborghini i Ferrari skończywszy. Samochody zostały podzielone na pięć kategorii, a różnice w prowadzeniu ich są wyraźne. Niestety możliwości ich tuningowania zostały ograniczone do minimum, czyli do wyboru koloru i zestawu stylizacyjnego.

Need for Speed: The Run jest grą niezwykle dynamiczną i taka też jest jej oprawa wizualna. Każda trasa została pieczołowicie zaprojektowana, tak abyśmy nawet przez minutę nie jechali monotonną drogą. Przeciwnie, tutaj cały czas coś się zmienia, coś się dzieje, coś zmusza nas do bycia skoncentrowanym na jeździe. Wyścigi u podnóży zaśnieżonych gór i w burzy piaskowej zapamiętam na długo. Oczywiście charakter gry został podkreślony filmową muzyką i takim dubbingiem.

Aby cieszyć się nowym Need for Speedem, trzeba być tolerancyjnym. Należy przygotować się na niespotykany wyścig, w którym liczy się nie tylko samochód, ale też człowiek, który go prowadzi, i jego historia. Trzeba też pogodzić się z tym, że od startu do mety w tej grze dzielą nas - niesamowicie dynamiczne, ale jednak tylko - cztery godziny (pamiętajmy, że do tego dołożono wyzwania i multiplayer!). Tylko wtedy nie będziemy żałowali pieniędzy wydanych na tę wirtualną wycieczkę przez USA.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy