James Bond 007: Blood Stone

Jak to jest, że James Bond, taki twardziel i amant zarazem, nie doczekał się jeszcze żadnej gry, którą uwiódłby swoich fanów? A nawet jeśli dostał, to było to tak dawno, że nikt już tego nie pamięta. Może wreszcie teraz...

007: Blood Stone zapowiadany był jako przełom w historii gier o Bondzie. Sporo nadziei dawało to, iż nie miała to być produkcja oparta na licencji któregoś z filmów ze słynnym agentem w roli głównej, lecz coś zupełnie nowego, stworzonego specjalnie z myślą o graczach. Natomiast obawiać można się było tego, że projekt powiedzono zespołowi Bizarre Creations, który owszem, doświadczenie w tworzeniu gier ma, ale... wyścigowych. W jego CV znajdują się przede wszystkim Blur oraz seria Project Gotham Racing (bardzo dobra, swoją drogą). Jest tam jeszcze Geometry Wars: Retro Evolved, jednak to już zupełnie inna bajka.

Reklama

Tak czy owak, do końca wierzyłem, że Activision wie, co robi, powierzając tak ważną grę akurat temu studiu. W końcu Bobby Kotick i spółka w ostatnich latach wydają niemal same przeboje. Niestety, słuszne okazały się moje obawy, a nie nadzieje. 007: Blood Stone to, powierzchownie patrząc, bardzo atrakcyjna gra, jednak po zagłębieniu się w szczegóły wychodzi szydło z worka - to zwykły przeciętniak. Niestety, niestety, niestety...

Wysłuchując historii opowiedzianej w 007: Blood Stone, zacząłem żałować, że to gra zupełnie oderwana od filmowych historii. Cóż, scenariusz opracowany na jej potrzeby jest taki sobie. Napisał go, co prawda, sam Bruce Feirstein, czyli autor fabuł "Golden Eye" czy "Jutro nie umiera nigdy", ale widocznie albo potraktował graczy z przymrużeniem oka, albo za mało mu zapłacono. Opowieść jest prosta - broń biologiczna wpada w ręce, w które nie powinna nigdy wpaść, przez co świat staje przed śmiertelnym zagrożeniem, które ma zażegnać oczywiście nasz drogi Bond. Z początku banał, ale później nic się nie zmienia - jest sztampowo i bez jakiejkolwiek głębi. O wiele gorzej niż w którymkolwiek, nawet najsłabszym filmie o agencie 007.

W samej rozgrywce również nie masz się co doszukiwać głębi, po prostu jej tutaj nie ma. 007: Blood Stone to 100-procentowa gra akcji, bez żadnych zaskakujących nowinek i wyróżniających ją z tłumu elementów. Zabawa polega na bieganiu przed siebie, chowaniu się za zasłonami, wychylaniu się i strzelaniu do wrogów. Czasem zdarzają się jeszcze przerywniki w postaci pościgów samochodowych (jak mogłoby ich nie być w grze twórców Blura i PGR-a?). Teoretycznie nie ma w tym nic złego, bo w takich Gears of War, kochanych przez miliony, nie robisz nic więcej, ale w praktyce 007: Blood Stone jest znacznie nudniejszy od nich i od wielu podobnych gier.

W 007: Blood Stone Bond może postrzelać z kilkunastu różnych giwer, przy czym naraz może mieć ich przy sobie tylko dwie. Wśród pukawek znalazły się pistolety, karabiny, strzelby, granatnik etc. Nie ma niczego, co by cię zaskoczyło. Podczas strzelanin możesz skorzystać z możliwości zaznaczania i likwidowania przeciwników całymi seriami, podobnie jak w ostatniej części Splinter Cella (tam pod nazwą Mark & Execute). Z oponentami możesz się rozprawiać także w walce wręcz, jednakże ten element rozwiązano w sposób tak banalny, że brak mi słów. Bijatyki ograniczają się do podejścia do celu i wciśnięciu odpowiedniego buttona, i to tyle.

Żeby tego było mało, sztuczna inteligencja przeciwników stoi w 007: Blood Stone na żenującym poziomie. Jeśli filmowy Bond spotykałby takich gości w kinowych produkcjach, to zamieniłyby się nam one w komedie z prawdziwego zdarzenia. Podczas zabawy można odnieść wrażenie, iż twórcy po prostu zapomnieli sobie o tym, aby zaopatrzyć wrogów agenta w jakiekolwiek algorytmy sztucznej inteligencji. Nie myślą oni prawie wcale - czasem po prostu ładują nam się pod lufę, nie potrafią też sprytnie się schować.

Jedną z większych zalet produkcji Bizarre Creations jest różnorodność lokacji, które przyjdzie ci przemierzyć. Bond zawsze lubił/musiał podróżować i tak też jest w 007: Blood Stone. Podczas rozgrywki zwiedzasz takie miejsca, jak Ateny, Istambuł, Monako, Syberia czy Bangkok. Jest zatem ciekawie i kolorowo, jednak kiedy już skupimy się na konkretnych projektach poziomów, musimy sobie powiedzieć o kolejnej wadzie tej gry - prostota poszczególnych etapów. Cały czas idziesz przed siebie jak po sznurku i nie ma mowy o żadnym skoku w bok. Niekiedy możesz wybrać, czy chcesz pójść lewą czy prawą stroną, ale na nic więcej nie licz.

A zaletą bodaj największą omawianej gry jest jej widowiskowość. Podczas zabawy non stop czujesz, że to Bond, a nie żaden inny bohater. Strzelaniny i pościgi w tak dużym natężeniu możliwe są tylko w przygodach agenta 007. Całość trwa sześć godzin i przez te sześć godzin nie masz ani jednej chwili na odetchnięcie.

007: Blood Stone wygląda naprawdę nieźle. Nie jest to może najwyższa światowa półka, lecz o przygotowanej przez Bizarre Creations grafice nie można powiedzieć złego słowa. Czasem zdarzają się jakieś wpadki w postaci przenikania się obiektów, jednak spokojnie można je wybaczyć. Jeszcze lepsze od wideo jest audio, ale tu akurat nie ma się co dziwić, skoro do prac nad ścieżką dźwiękową zaangażowano takich wykonawców, jak Dave Stewart z kapeli Eurythmics oraz Joss Stone. Ten pierwszy napisał tytułowy utwór "I'll Take It All", a ta druga go zaśpiewała. Efekt jest naprawdę godny pochwały.

Jak już rozprawisz się z kampanią singlową, możesz wypróbować jeszcze multiplayera, w którym może się bawić naraz do szesnastu graczy. Twórcy przygotowali trzy tryby, spośród których ani jeden nie jest innowacyjny (taka już jest ta gra, co poradzić). Jednak największym problemem, jak zwykle w przypadku takich miernych produkcji, są trudności ze znalezieniem odpowiedniej liczby osób do wspólnej rozgrywki.

007: Blood Stone jest co najwyżej przyzwoitą grą akcji. Jednak przyzwoita będzie ona przede wszystkim dla fanów Bonda. Jeśli nie jesteś jednym z nich, będzie to dla ciebie typowy przeciętniak. Swoją drogą, to zabawne, że najmocniejszym aspektem shootera są, będące tylko przerywnikami, wyścigi samochodowe. No, ale tak to jest, jak się oddaje shootera w ręce ludzi, którzy właśnie na wyścigach samochodowych znają się najlepiej...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy