Hard Reset - beta test
Polskie gry mają się coraz lepiej. Z każdym rokiem na rynku pojawia się coraz więcej rodzimych produkcji, z których możemy być dumni. Czy Hard Resetem również będziemy się chwalić kolegom spoza granic kraju?
Nad Hard Resetem pracuje nowo założone studio Flying Wild Hog. Jeśli jednak ktoś myśli, że to młode wilki branży, jest w wielkim błędzie. W skład zespołu wchodzą ludzie, którzy wcześniej pracowali w takich zespołach, jak CD Projekt RED, City Interactive czy People Can Fly. Zdobywali oni doświadczenie, tworząc takie hity, jak Wiedźmin, Bulletstorm czy Sniper: Ghost Warrior. Czy z tej mieszanki może wyjść coś mniej niż dobrego? Wydawałoby się, że nie. Sprawdziliśmy w praktyce, jak sprawuje się Hard Reset, testując jego wersję beta. Teraz już wiemy, czego można się po nim spodziewać.
Hard Reset przenosi nas w odległą przyszłość, w której ludzkość chyli się ku upadkowi. Trafiamy do metropolii o nazwie Bezoar, w której tli się ostatnia nadzieja na przetrwanie naszego gatunku. To tutaj znajdują się niedobitkowie, którzy dalej walczą o swoje życie. Z kim? Z robotami, które w pewnym momencie zaczęły stopniowo przejmować władzę nad planetą, a w chwili obecnej są już prawie ostatecznymi zwycięzcami w wojnie z ludźmi. Wcielamy się w majora Fletchera, który już niejedno przeżył. W chwili obecnej jest on na usługach armi CLN. Jest jedną z ostatnich osób, które mogą uratować ludzkość przed upadkiem.
To wszystko, co mogę napisać na temat fabuły, dlatego że w becie została ona ukazana szczątkowo, przez co nie mogłem przekonać się, jak z czasem rozwija się scenariusz. Flying Wild Hog zawarło we wczesnej wersji trzy oderwane od siebie etapy, przed którymi możemy co prawda zobaczyć scenki wprowadzające, ale nie mówią one zbyt wiele na temat całokształtu fabuły. Mogę tylko dodać, iż cutscenki zostały naprawdę fajnie wykonane - w sposób komiksowy i klimatyczny. Jeśli tylko cały scenariusz będzie na poziomie, będzie za co chwalić twórców.
Nie ma się co jednak skupiać na fabule Hard Resetu, jako że w tym gatunku to nie scenariusz jest najważniejszy. Gra jest pierwszoosobową strzelanką w oldschoolowym wydaniu, w której liczy się przede wszystkim akcja. Na swojej drodze nie spotkasz żadnych NPC-ów, nie obejrzysz złożonych dialogów, nie będziesz rozwijał swojej postaci - skupisz się (prawie) tylko na strzelaniu do robotów, które będą do ciebie wyskakiwały zza każdego rogu. Tych jest co najmniej kilka rodzajów (ja przynajmniej tyle widziałem w becie, a w ostatecznej wersji pewnie będzie ich znacznie więcej) i każdy wymaga innej opieki, tzn. użycia innej broni i innego trybu strzelania.
Właśnie, broń. To ona jest w Hard Resecie najważniejsza. Ważniejsza niż bohater i fabuła. Giwer jest w sumie dziesięć - pięć strzelających "normalnymi" pociskami i pięć energetycznych. Pierwszy typ jest dostępny pod jednym klawiszem, a drugi pod drugim. W każdej chwili możesz zmieniać konkretne rodzaje broni w ramach typu. Poza tym każda z pukawek ma po dwa tryby strzelania, czasem zupełnie inne. A do tego możesz do nich kupować dodatkowe funkcje (oraz wspomniane tryby strzelania), korzystając ze specjalnych maszyn. Możesz w nich także ulepszać zbroję. Wszystkie ulepszenia kupujesz w zamian za znalezione po drodze punkty NANO. Bardzo fajny patent, który nie odwraca uwagi od właściwej rozgrywki, a tylko ją urozmaica.
W praktyce wszystkie zdobyte ulepszenia bardzo się przydają, bowiem napotykane roboty bardzo się od siebie różnią. Do jednych lepiej strzelać z karabinu, a inne lepiej traktować bronią energetyczną. Zależy też, czy strzelamy do pojedynczego wroga, czy do całej chmary (wówczas lepiej korzystać z trybu ognia o działaniu obszarowym). Warto zapoznać się z każdą bronią, by wiedzieć, kiedy i z której korzystać. To ułatwi wiele starć. A te bywają naprawdę wymagające. Nie wiem, jak będzie w końcowej wersji gry, lecz beta momentami była naprawdę trudna, nawet na najniższym poziomie trudności. Hardkorowi gracze na pewno będą zadowoleni.
Po serii kilkudziesięciu strzelanin z mniejszymi lub większymi robotami czeka cię starcie z prawdziwym gigantem - bossem, którego pokonanie może wymagać od ciebie długiej serii prób (i przede wszystkim błędów). Na arenie, na której się spotykacie, autorzy porozrzucali apteczki i naboje, które uratują ci życie. Sam boss jest ogromny i aby go pokonać, trzeba nadwątlać go szczątkowo, fragment po fragmencie. Wszystko jak w starych, dobrych czasach. Jak oldschool, to oldschool, prawda?
Flying Wild Hog oparło Hard Reset na autorskim silniku graficznym. I należą im się za to oklaski, ponieważ było to ryzykowne, ale przede wszystkim dlatego, że ów silnik wyszedł im naprawdę nieźle. To, co oglądamy w Hard Resecie, to naprawdę wysoka półka technologiczna, pełna złożonych lokacji, precyzyjnie zaprojektowanych robotów i robiących wrażenie efektów specjalnych. I żeby tego było mało, gra chodzi płynnie nawet na średnim sprzęcie. Oczywiście nie na najwyższych detalach, ale na niższych też wygląda nieźle.
Hard Reset nie będzie miał ani trybu kooperacji, ani multiplayera. Flying Wild Hog postawiło na kampanię dla pojedynczego gracza i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Wstępnie mogę napisać, iż gra wygląda obiecująco. Na pewno nie jest to propozycja dla tych, którzy lubią skomplikowane fabuły, złożone dialogi itp. To prosta, oldschoolowa strzelanka, w której liczy się prawie tylko i wyłącznie akcja. Jeżeli liczysz na ostre strzelanie bez przerywników, raczej się nie zawiedziesz. Premiera już we wrześniu.