From Dust
Stare powiedzenie przestrzega, by nie oceniać książki po okładce, dziś jednak, w czasach e-booków i Kindle'a, mówimy raczej, że liczy się pierwsze wrażenie. Tymczasem From Dust na starcie zniechęca.
Potem na szczęście jest coraz lepiej. Nowe dzieło Erica Chahiego, od dawna niewidzianego twórcy takich klasyków, jak Another World czy Heart of Darkness, to jedna z nielicznych gier, które wszystkie swoje wady pokazują już na początku. Zacznijmy więc od nich, by potem skupić się na zaletach.
Co zaskakujące, błędy From Dust są dość proste i dotyczą głównie kwestii technicznych. Wygląda to tak, jakby projektant wizjoner (w tej roli chętnie obsadzę Chahiego, idola mojej growej młodości) miał wielki pomysł, ale bez umiejętności niezbędnych do jego realizacji we współczesnych czasach. Dostał więc do pomocy wyrobników, którzy nie do końca byli w stanie pojąć, o co chodzi w wielkim dziele, nad którym pracują.
From Dust to gra w boga, w założeniach bardzo podobna do stareńkiego Populousa czy niewiele młodszego Black & White. Zasadniczo polega na tym, by pomagać wirtualnym wyznawcom, wpływając na otaczający ich świat. Podstawowy mechanizm rozgrywki opiera się na tym, by jednym przyciskiem myszy (triggerem na konsolach) "nabierać" w boską garść znajdującą się we wskazanym miejscu substancję (ziemię, wodę, lawę itd.), a drugim "zrzucać" trzymaną masę w inny wybrany punkt. W ten sposób np. tworzy się naturalne tamy z zastygłej lawy lub zmienia się koryta rzek, przestawiając je tak, by otworzyła się droga do kolejnego totemu (wokół którego czciciele budują swoją wioskę).
Niekiedy zadania te trzeba wykonać na czas, więc bardzo liczy się precyzja - niestety boski kursor przedstawiony jest w postaci Oddechu, ognika w kółko goniącego za własną smugą i na tyle dużego, że nigdy nie wiadomo, na co dokładnie wskazuje. Podobnych zgrzytów jest tu trochę - żadne z przygotowanych ujęć kamery nie pozwala dobrze przyjrzeć się terenowi (zawsze albo kąt, albo zoom są "nie takie"). Z kolei zbliżenie na wybranego wyznawcę pokazuje, że nie zajmuje się on niczym sensownym, tylko stoi i patrzy w dal. To szkolne potknięcia, które niestety muszą wpłynąć na ocenę. Nie zmieniają jednak tego, że From Dust daje mnóstwo satysfakcji i rzeczywiście może zwiastować renesans gatunku nieco już zapomnianego.
Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że to doskonałe nawiązanie do "boskich gier", które rządziły na rynku w latach 90. ubiegłego wieku i na początku obecnego stulecia. Po drugie dlatego, że nie powtarza bezmyślnie ich schematów, tylko rzeczywiście, jak głosi hasło reklamowe, jest "modern god game", czyli nowoczesną zabawą w boga. Wykorzystuje siłę współczesnych konsol i z dużo większą dokładnością symuluje świat, którym rządzimy - opierając na tym zresztą swoje podstawowe mechanizmy.
Chodzi bowiem o to, że świat ten podlega oczywiście działaniom gracza, ale i nieubłaganym siłom natury. Najprostsze reguły poznajemy już na początku: gdy kupą piachu zatamujemy strumyk, zapora długo nie wytrzyma, bo prąd wody wreszcie ją rozmyje. Później jednak dochodzą do tego inne zależności (dotyczące np. występującej tu dziwnej flory), dużo bardziej złożone, ale zawsze na swój sposób realistyczne. Po trzecie, wyzwania pojawiające się w drugiej połowie kampanii (obejmującej 13 poziomów) są autentycznie ciekawe. Do opisanych już mechanizmów dodają różne boskie umiejętności, np. okresowe wstrzymanie prądu wody. To cholernie inteligentna gra.
Po czwarte - i to spodobało mi się najbardziej - Eric Chahi nie zapomniał, jak budować niezwykłą atmosferę "innego świata". Etniczna muzyka, dziwna architektura lepianek naszych wyznawców, dwuznaczne maski, jakie noszą na twarzach, oraz język, jakim się posługują, tworzą wciągający, spójny klimat. I tak sobie myślę, że stare powiedzenia jednak coś w sobie mają. Okładka okładką, ale to zawartość świadczy o klasie autora.