Duke Nukem Forever i awantura o recenzje
Jim Redner, szef agencji reklamowej The Redner Group do niedawna odpowiedzialnej za marketing Duke Nukem Forever, skomentował swoją niedawną, dość kontrowersyjną krytykę kiepskich ocen gry, twierdząc, że była ona niepotrzebna.
Wyjaśnił też, co miał na myśli pisząc, iż następnym razem rozważy, komu dać kopię recenzencką.
Jim Redner w tekście opublikowanym na łamach serwisu Wired stwierdził, że wyrażanie swojej dość gwałtownej krytyki na Twitterze było "niepotrzebne". Dodał jednak, że źródłem jego frustracji była jedna z recenzji Duke Nukem Forever.
"Był to złośliwy atak, ukryty pod przykrywką recenzji. Nienawiść to mocne słowo, ale po przeczytaniu tamtego tekstu wierzę, że recenzent nienawidził gry. Zdenerwowałem się, kiedy czytałem recenzję i wyładowałem się za pośrednictwem Twittera. Z mojej strony było to działanie emocjonalne, pozbawione obiektywizmu. Według mnie, ktoś po prostu zaatakował grę i tych, którzy ją zrobili. Ostatecznie popełniłem jeden z głównych marketingowych grzechów. (...) To tak jakby recenzent miał pretensje i wreszcie znalazł sposób, by uwolnić swoje wrogie nastawienie do marki" - zaznaczył Redner.
Redner wyjaśnił również, co miał na myśli mówiąc, że następnym razem lepiej "rozważy" komu dać kopię recenzencką. Według niego, media niepotrzebnie określiły to zamiarem "wpisywania na czarną listę", ponieważ on sam tak tego nie nazwał, a jest to normalny proces w branży. Jak tłumaczył: "Wydawcy nie mają obowiązku wysyłać kopii swoich gier do recenzji. Mają prawo wybrać, komu chcą ją dać, tak jak redaktorzy mogą zdecydować, gdzie chcą opublikować swoją recenzję. To selekcja, wybór. Na szczęście wszyscy profesjonalni PR-owcy dokonują go na podstawie wszelkich dostępnych danych. Powinny one opierać się na wcześniejszych artykułach i osobistych informacjach zebranych z rozmów i wcześniejszych kontaktów. Osobiście wyślę FPS-a do redaktora, który lubi ten gatunek, ale nie dam mu kopii gry traktującej o naszym sporcie narodowym, ponieważ wiem, że baseball jest dla niego nudny. To nie wpisywanie na czarną listę. To proces selekcji".
"Na potrzeby każdej kampanii marketingowej mam od 200 do 400 kopii dla mediów, a normalnie otrzymuję dwa razy więcej próśb. W przypadku Duke Nukem Forever dostałem ich więcej niż standardowo, co oznacza, że musiałem odrzucić setki z nich. Początkowo, zanim przełożyliśmy premierę z maja na czerwiec, proponowałem wysłać tylko kilka egzemplarzy recenzenckich. Wiedzieliśmy, że gra otrzyma różne oceny - od niskich po wysokie. Zalecałem rozesłanie nie więcej niż 10% wszystkich kopii" - dodał szef agencji reklamowej The Redner Group.
"Moją pracą jest generowanie świadomości konsumentów i podekscytowania poprzez pozytywne przyjęcie przez media, w celu zwiększenia sprzedaży. Wybrałem kilku kluczowych redaktorów, którzy - jak mi się wydawało - polubią grę taką, jaką jest. [...] Celem było wygenerowanie możliwie najwyższych ocen na jej premierę. [...] Krótkie opóźnienie debiutu spowodowało, że mój plan był niepraktyczny i nie wprowadziliśmy go w życie" - tłumaczył Jim Redner.
"Kiedy redaktor publikuje recenzję z nieprzyjemną oceną, tak długo, jak poparta jest ona faktami, szanuję jego opinię. Recenzje są subiektywne, każdy ma swoje zdanie i nigdy nie jest ono złe. Uważam jednak, że jeśli ktoś przekracza granicę rzetelnego dziennikarstwa i publikuje zjadliwy i obraźliwy tekst, który nie można nazwać recenzją, mam prawo zakwestionować jego opinię.[...] Jeśli prosisz o kopię recenzencką masz etyczny obowiązek napisać sprawiedliwy tekst. Nie musisz lubić gry, ani publikować chwalebnej recenzji. Musisz być jednak uczciwy i dokładny. Jesteś winny to swoim odbiorcom, sobie i społeczności" - podsumował.