Drakensang: River of Time
Czy kojarzysz taką grę, jak Drakensang: The Dark Eye? Bardzo możliwe, że nie, nawet jeśli jesteś wielbicielem erpegów. Ta całkiem udana, niemiecka produkcja nie zdobyła w naszym kraju rozgłosu. Może prequelowi pójdzie lepiej...
Drakensang to seria erpegów, tworzona przez niemieckie studio Radon Labs, popularna przede wszystkim w Niemczech. To tam ukazuje się najpierw każda jej część, a dopiero po kilku miesiącach trafia na rynki zachodnie i wschodnie, w tym na nasz. Popularność wśród rodaków na pewno nie jest niezasłużona, bo Drakensang to naprawdę niezłe erpegi. To niesprawiedliwe, że jedynka zaginęła gdzieś w gąszczu Morrowindów, Oblivionów i innych wysokobudżetowych produkcji, robionych na amerykańską modłę.
Na szczęście stosunkowo nieduża popularność Drakensang: The Dark Eye nie zniechęciła wrocławskiego Techlandu do wydania jej prequela - omawianego Drakensang: The Dark Eye właśnie - w Polsce. To kolejny kawał dobrego erpega, którego nie powinien ominąć żaden szanujący się fan tego gatunku.
Drakensang: River of Time ponownie oparty został na niemieckim, klasycznym, papierowym systemie RPG, zwanym w oryginale Das Schwarze Auge (po naszemu - Czarne Oko). Na tamtejszym rynku jest to godny konkurent światowych systemów, takich jak Dungeons & Dragons czy Warhammer. Widać Niemcy lubią, co swoje - nie tylko auta czy ubrania.
W Drakensang: River of Time wcielasz się w bohatera, którego historię opowiada swojej przyjaciółce Gladys znany z pierwowzoru krasnolud Forgrimm. Tak więc poznajemy wydarzenia, które miały miejsce na 23 lata przez Drakensang: The Dark Eye. Przygoda rozgrywa się w okolicach Wielkiej Rzeki, jednej z najważniejszych w krainie Aventurii. Nasz dzielny bohater płynie do miasta Nadoret, gdzie ma dokończyć jedno ze szkoleń, ale pech chce, że statek zostaje zaatakowany przez piratów. Jego życie zostaje uratowane przez wspomnianego Forgrimma oraz dwóch innych bohaterów znanych z jedynki, Ardo oraz Cano. Jak pewnie się domyślasz, twoim pierwszym zadaniem będzie wyjaśnienie sprawy piratów, którzy grasują po Wielkiej Rzece coraz bardziej ochoczo.
Pewnie spostrzegłeś, że tym razem nie mamy do czynienia z żadną epicką fabułą, ze smokami, królewnami i innymi postaciami rodem z baśni, lecz z typową historią, którą krasnolud może opowiedzieć przyjaciółce przy piwie. Nie jest to nic przypadkowego - taki był po prostu zamysł twórców. Nie chcę oceniać, czy był on dobry, bo to zależy, co komu się podoba, jednak mnie osobiście brakowało trochę w scenariuszu mocnego tąpnięcia, znanego z takich gier, jak Dragon Age, Oblivion czy choćby nasz Wiedźmin.
Jeżeli chodzi więc o fabułę, zdecydowano się na zmianę o 180 stopni. Co natomiast z rozgrywką? Tutaj wielkich zmian nie widać, czemu zresztą nie ma się co specjalnie dziwić, bo przecież gra oparta jest na papierowym systemie RPG, którego zasady raczej nie zmieniają się z miesiąca na miesiąc. Bohaterowie wciąż opisani są za pomocą statystyk przypominających te z gier na podstawie Dungeons & Dragons (Baldur's Gate czy Planescape: Torment). Walka też jest do nich podobna - toczy się w czasie pół-rzeczywistym, co oznacza, że istnieje podział na tury, ale dla gracza jest on praktycznie niedostrzegalny (rzuty kostkami odbywają się w tle, w ustalonej kolejności).
Nie zmieniło się również nic w kwestii dialogów, które już w jedynce były warte docenienia, a teraz albo pozostały równie dobre, albo stały się jeszcze lepsze (na pewno nie gorsze). W trakcie rozmów do wyboru masz pełne kwestie, tak jak to było w wymienionych już Baldur's Gate czy Planescape: Torment. Każdy wybór warto przemyśleć, bo każdy może mieć wpływ na dalsze wydarzenia. Krótko mówiąc, jeżeli nie przepadasz za uproszczonymi dialogami z Dragon Age czy Mass Effect, pokochasz dialogi w Drakensang: River of Time.
W rozmowach możesz wykorzystać pięć umiejętności, które mogą ci pomóc w przekonaniu interlokutora do swoich racji. Na przykład możesz się potargować, zwęszyć oszustwo dzięki naturze ludzkiej czy wykorzystać swój urok, aby przekabacić przedstawiciela przeciwnej płci.
Oczywiście jednymi z najważniejszych rozmów są te z NPC-ami, od których możesz wziąć jakiegoś questa. Te z kolei zaprojektowano zgodnie z utartymi już schematami, co wcale nie oznacza, iż są one złe, a tylko, że są dobre po staremu. Raz musisz kogoś ubić, kiedy indziej zanieść komuś przesyłkę, jeszcze innym razem uratować czyjegoś przyjaciela. W trakcie niektórych zadań musisz walczyć, a niektóre opierają się tylko na dialogach. Zdarzają się też takie, w których musisz rozwikłać jakąś zagadkę logiczną. Ogólnie rzecz biorąc, questów jest mnóstwo i są one bardzo różnorodne. Na pewno nie będziesz się nudził, o nie.
Rozwój postaci również sprawia sporo radochy. Warto wspomnieć, że do dwudziestu dostępnych w jedynce archetypów dodano dwa kolejne - geomantę i barbarzyńcę. Każdej postaci możesz sam przydzielić zalety i wady, dostosowując ją do własnej wizji, a nie tylko ograniczając się do tego, co przygotowali twórcy. Na początku bohater jest oczywiście mizerny, lecz z każdym kolejnym questem zauważasz niewielkie postępy, a co najlepsze - możesz rozwijać go na wiele różnych sposobów, tak jak tylko ci się podoba. Tyczy się to nie tylko głównego protagonisty, ale również członków jego drużyny.
Drakensang: River of Time został oparty na tym samym silniku, co Drakensang: The Dark Eye, czyli na Nebula Device. Jednak nie można powiedzieć absolutnie, że grafika się nie zmieniła, bo zmieniła się wyraźnie, na o wiele lepszą i nowocześniejszą. Aventuria została przedstawiona naprawdę pięknie. Jest baśniowa i niezwykle różnorodna - odwiedzanie i oglądanie każdej kolejnej lokacji to spora przyjemność. Postacie również podrasowano i wyglądają one lepiej niż w jedynce, pomimo że przeniesiono z niej chyba wszystkie modele.
Udźwiękowienie natomiast się nie poprawiło, a nawet odnoszę wrażenie, iż jest nieco gorsze niż w Drakensang: The Dark Eye. Muzyka jakoś mnie do siebie nie przekonała, a odgłosy otoczenia są po prostu w porządku. Nieco lepiej jest z głosami postaci, które przemawiają w taki sposób, w jaki bym to sobie wyobrażał.
Drakensang: River of Time nie jest erpegiem z najwyższej półki, ale na pewno usadowił się pod względem jakości na bardzo wysokiej pozycji. Takiego RPG-a mi ostatnio brakowało - bardziej klasycznego, bez nowoczesnych uproszczeń - i z przyjemnością spędziłem w Aventurii przeszło dwadzieścia godzin (przyznaję, nie przeszedłem gry w całości, na co potrzebowałbym znacznie więcej czasu). Polecam wszystkim wygłodniałym erpegowcom. Nie zawiedziecie się.