DeathSpank: Thong of Virtue

Pastisz i parodia to wynalazki nienowe, od lat spotykane w literaturze czy filmie. Nie wiedzieć czemu, poletko gier dzielnie broni się przed prześmiewczą stylistyką...

...przez co takie perełki, jak Giants, Armed and Dangerous czy The Bard's Tale to wciąż rzecz rzadka, a przez to bardzo pożądana. Najnowsze dzieła Rona Gilberta, autora pierwszych odsłon Małpiej Wyspy, idealnie wypełniają tę lukę. Mowa o DeathSpanku (we wrześniowym numerze daliśmy siódemkę wersji konsolowej, od niedawna na Steamie dostępna jest również edycja pecetowa), a także wydanej ostatnio jego kontynuacji.

Ani grama powagi

Thongs of Virtue dziarsko kroczy tropem wytyczonym przez poprzednika. W przekomiczny i inteligentny sposób kpi sobie z klasycznych gier fabularnych (choć nie tylko z nich), co nie przeszkadza mu być tytułem przemyślanym i sensownie zaprojektowanym. Wszystko jest tutaj karykaturalne, prześmiewcze i niepoważne, nawet teleporty, które występują w postaci wychodków.

Reklama

Charakterystyczny humor to przy okazji motor napędowy tego tytułu. Owszem, nabijanie doświadczenia daje trochę frajdy, zbieranie klamotów i dobór odpowiedniego ekwipunku również, jednak duża, poważniejsza konkurencja ma w tym temacie znacznie więcej do powiedzenia. Najwyraźniej świadome tego Hothead Games postawiło na opowieść i komiczny wydźwięk gry. Z uwagą chłoniemy kolejne wątki historii i wdajemy się w abstrakcyjne dysputy z napotkanymi NPC-ami, których jest tu całkiem sporo.

Ponownie wcielamy się w DeathSpanka, narcystycznego i nieco głupawego boha-tera, który uważa się za ostatniego sprawiedliwego i obrońcę uciśnionych w jednym. Przy okazji cechuje go iście ośli upór i zawsze jest pewny swego. Co więcej, mimo że otaczający go świat pęka w szwach od nagromadzonych absurdów, sam Death- Spank zdaje się w ogóle tego nie zauważać, przyjmując kolejne wyzwania ze śmiertelną powagą. Celem nadrzędnym jest odzyskanie pradawnych stringów o potężnej mocy (jedne z nich spoczywają na zadku naszego herosa), które, niczym pierścienie w sadze Tolkiena, miały za zadanie zapewnić światu ład i harmonię, a zamiast tego zdrowo namieszały w głowach swoim właścicielom.

"Proste" nie znaczy "złe"

W temacie samej walki i systemu rozwoju postaci darmo szukać rewolucji. Zdobyte doświadczenie skutkuje awansami na wyższe poziomy, z czego każdy kolejny wiąże się z wyborem karty bohatera. Te z kolei podnoszą statystyki DeathSpanka, dając procentowy bonus do zadawanych obrażeń czy szybkości. Możliwość chwycenia w każdą łapę innej broni (w tej części do naszej dyspozycji oddano również palną: od pistoletów i karabinów po bazooki) pozwala łączyć ataki w proste kombosy. W walce z co silniejszymi przeciwnikami przydaje się także umiejętność blokowania.

Elementy ekwipunku znajdujemy głównie na placu boju. Warto wspomnieć o kapitalnym pomyśle twórców: maszynce przerabiającej niepotrzebne nam łupy na żywą gotówkę. Co prawda okazji do roztrwonienia pieniędzy zbyt wielu tu nie ma, ale zawsze warto przewietrzyć plecak i odciążyć przepełnione kieszenie. Niezwykle wygodna jest również opcja automatycznego dobierania najlepszych elementów pancerza z puli aktualnie posiadanych gratów.

Przygodówka czy hack'n'slash?

Jak widać, mechanizmy rozgrywki nie są szczególnie wymyślne. W połączeniu z niewielkimi rozmiarami świata i monotonią walki byłby to być może gwóźdź do trumny, w której pogrzebano grywalność. Tam jednak, gdzie przy dłuższym obcowaniu wkrada się usypiający schematyzm, z pomocą przychodzą nieprzebrane pokłady absurdalnego humoru, tak charakterystycznego dla wcześniejszych produkcji Rona Gilberta. Jego przywiązanie do gatunku, w którym rozpoczynał swą przygodę z grami, daje o sobie znać wielokrotnie.

Naturalnie większość questów sprowadza się do klasycznego przynieś/podaj/pozamiataj, ale robienie za chłopca na posyłki jest w tym przypadku odpowiednio ubarwione, czy to treścią misji, czy też rozmową z NPC-em, który ją zleca. Zresztą i same dialogi zostały względem "jedynki" nieco bardziej rozbudowane.

Większy nacisk położono także na zadania wymagające od nas odrobiny pomyślunku. Czasem miast machać żelastwem czy pluć ołowiem trzeba uciec się do nieco bardziej subtelnych akcji. Tu kogoś podsłuchać, tam przebrać się w jakieś ciuchy (po uprzednim ich skompletowaniu), gdzie indziej użyć odpowiedniego przedmiotu, tworząc go z kilku składników. Co więcej, w razie zablokowania w martwym punkcie istnieje możliwość wykupienia podpowiedzi. Walutą są w tym przypadku ciasteczka z wróżbą, które znajdujemy w trakcie przygody. Są to rozwiązania kojarzone bardziej z przygodówkami niż rasową, diablopodobną sieczką.

Dodam jeszcze, że miłośnicy rozgrywek sieciowych po raz kolejny muszą obejść się smakiem. Podobnie jak wcześniejsza odsłona, Thongs of Virtue oferuje jedynie lokalny tryb kooperacji na jednym ekranie. Drugi gracz wciela się wtedy w jednego z dwóch pomocników: maga lub mistrza sztuk walki.

Tak samo, tylko lepiej

Z niepoważnym tonem opowieści kapitalnie współgra kreskówkowa oprawa. Świat przedstawiony jest jako ogromny walec (dalsze plenery pojawiają się stopniowo), elementy otoczenia wyglądają jak kartonowe dekoracje, a sylwetki postaci i wrogiej nam fauny charakteryzują się mocno zachwianymi proporcjami. Całości dopełnia niezwykle żywa paleta barw, która zmienia się w zależności od odwiedzanej krainy.

W stosunku do poprzedniej odsłony plenery cieszą oko większym zróżnicowaniem. Mamy tu prawdziwy tematyczny tygiel, w którym senne miasteczka, jaskinie i leśne ostępy konkurują ze scenografią wojenną czy biegunem północnym. Na słowa uznania zasłużyła również ekipa podkładająca głosy poszczególnym postaciom. Bryluje główna persona dramatu, tytułowy DeathSpank, ale i bohaterowie drugiego planu brzmią jak należy.

Thongs of Virtue to zgrabne rozwinięcie poprzedniej odsłony, choć progres jest widoczny głównie na gruncie fabularnym. Opowieść jest równie irracjonalna, napotykane postacie - jeszcze bardziej wyraziste, zaś ścieżki dialogowe - lepiej napisane. W temacie mechaniki gra raczej nie próbuje eksperymentować, podobnie jak część pierwsza. Wszystko jest przejrzyste, jasne i klarowne, ale niestety przy dłuższym posiedzeniu walka robi się troszkę monotonna.

Cieszy za to większa liczba zadań zmuszających do ruszenia mózgownicą i wykazania się odrobiną sprytu. W ogólnym rozrachunku kontynuacja to po prostu więcej tego samego. Obie produkcje są jak najbardziej warte polecenia, zwłaszcza tym graczom, którzy dość mają patosu i zadęcia, pierwiastków tak silnie kojarzonych z gatunkiem gier fabularnych. Tego tu z całą pewnością nie znajdziecie.

CDA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy