Dead Island

Najpierw czekaliśmy na Bulletstorma, potem na Wiedźmina, a później na Dead Island. Ten rok obfitował w polskie gry z wysokiej półki. Wydany już na jego początku Bulletstorm okazał się bardzo dobry (mniejsza o sprzedaż, EA i Epic dalej wierzą w tę markę, bo wiedzą, że początki bywają ciężkie).

Wiedźmin 2: Zabójcy Królów, który miał premierę w maju, był jeszcze większym przebojem (już nie tylko pod względem wystawionych przez prasę ocen, ale też wyników sprzedaży). Lipcowy Call of Juarez: The Cartel zawiódł oczekiwania nasze i twórców ze studia Techland, lecz ten zespół przyszykował na ten rok jeszcze jedną premierę, bardziej obiecującą i wyczekiwaną. Oczywiście mowa o Dead Island, który wylądował w sklepach w ubiegłym tygodniu. Mamy już grę "ograną" na tyle, że możemy wreszcie odpowiedzieć na pytanie: hit czy kit?

Reklama

Pierwszy zwiastun Dead Island zaostrzył apetyty do tego stopnia, iż gra już przed premierą urosła w oczach wielu graczy (nie tylko polskich) do rangi przeboju. Rzeczywiście, film przedstawiający rodzinę walczącą o życie z chmarą zombie, w którym mąż zabija żonę, aby ratować córkę, chwytał za serce i pozostawał na długo w pamięci. Czy samo Dead Island również pozostawia takie wrażenia?

Jak pewnie już doskonale wiecie, gra przenosi nas na tropikalną wyspę Banoi, na której trwa sielanka i zabawa w najlepsze. Kurort, w którym zbierają się wszyscy goście, to prawdziwy raj na ziemi. Radość z pobytu trwa jednak tylko do momentu, w którym nagle ludzie zaczynają zmieniać się w krwiożercze bestie. Nie wiadomo, co do tego doprowadziło - trzeba to będzie zbadać, jednakże zadaniem numer jeden dla każdego wczasowicza będzie wygranie walki o życie. A to nie będzie łatwe.

Techland obiecywał, że Dead Island będzie produkcją bogatą fabularnie, wielowątkową. Niestety, chociaż na scenariusz trudno narzekać, to jednak liczyliśmy chyba na coś więcej. Opowieść przygotowana przez trzech uzdolnionych scenarzystów schodzi tu na drugi plan. Na pierwszy wychodzi krwawa sieczka, która rozgrywa się na Banoi. Oczywiście, na wyspie sporo się dzieje, każdy przeżywa własną historię, tu i ówdzie można napotkać na jakieś notatki i zapiski, lecz stają się one zwyczajnie nieważne w obliczu tejże sieczki.

Rozgrywkę w Dead Island należy podzielić na kilka głównych części. Pierwsza to eksplorowanie wyspy. Została ona podzielona na kilka sporych obszarów i zwiedzanie każdego z nich należy do przyjemności. Podczas naszych wojaży poznajemy nowe postacie, zdobywamy zadania itd. Druga część to właśnie wykonywanie questów. Gdzie nie pójdziemy, czeka na nas ktoś, kto ma do nas jakąś prośbę, którą zawsze warto zgodzić się spełnić, bo nigdy nie wiadomo, czy nie zrobimy tego nawet przypadkiem, będąc w danym miejscu zupełnie w innej sprawie. Część trzecia to walka - walenie biegnących na nas zombie czym popadnie, oczywiście tylko w perspektywie pierwszej osoby (z początku może się to wydawać dziwne, jednak Techland chyba dobrze zrobił, lokując widok w oczach głównego bohatera).

Czwarta z kolei to crafting. Każdą broń możemy modyfikować przy specjalnych stołach, dodając jej rozmaite właściwości (np. z maczety możemy zrobić elektryczną maczetę) i zwiększając zadawane przez nią obrażenia. Prawie wszystkich przeciwników załatwiasz w tej grze przy użyciu broni białej, a właściwie to wszystkiego, co wpadnie ci w ręce - czy będzie to wiosło, czy maczeta, czy nóż (zdarza się też okazja, żeby postrzelać z karabinu czy shotguna, ale naprawdę rzadko, bo na wyspie nie ma zbyt wiele amunicji. I trzeba wspomnieć, iż broń niszczy się tutaj bardzo szybko (wydaje mi się nawet, że zbyt szybko). Co chwilę trzeba myśleć o jej naprawianiu. Za piątą część rozgrywki można by uznać z kolei zbieranie wszelkiej maści przedmiotów i broni właśnie, której jest tu naprawdę wiele rodzajów, w tym także gatunki rzadkie, rzadsze i najrzadsze (przypomina to trochę Diablo).

Część szósta i ostatnia to rozwój postaci. W Dead Island możesz się wcielić w jednego z czterech bohaterów. Są to: pochodząca z Chin skryta agentka Xian Mei, czarnoskóry raper Sam B, były amerykański futbolista Logan oraz pani ochroniarz z departamentu w Sydney, Purna. Wspaniałą sprawą jest, że każdy z nich ma osobne drzewko umiejętności i inną specjalizację (np. Sam B to typowy tank, z kolei Xian Mei jest zwinna i umie świetnie obchodzić się z bronią rzucaną). To naprawdę różnicuje zabawę nimi i w gruncie rzeczy możesz przejść grę kilka razy, na różne sposoby. Nawet grając jedną postacią dwa razy, możesz zdecydować się na dwa odmienne style zabawy, co już sprawia, że gra jest inna.

Obecność czterech postaci w Dead Island ma także inne znaczenie. Pozwoliła ona na wprowadzenie ciekawego trybu kooperacji. Wszyscy czterej bohaterowie poruszają się cały czas w grupie. Jeśli bawisz się sam, to podczas samej rozgrywki nikt ci nie pomaga, ale już podczas cutscenek występuje cała czwórka. Aby udać się w podróż po Banoi grupą, musisz włączyć właśnie co-opa. W nim czeka cię jeszcze większa porcja funu, tym bardziej, że twórcy naprawdę postarali się o to, aby z zabawą sieciową nie było większych problemów. Wszystko działa tutaj bez najmniejszego zgrzytu. Gra sama znajduje kompanów do wspólnej rozgrywki, dobierając takich, którzy są na podobnym etapie zabawy i mają podobny poziom doświadczenia. Naprawdę, słowa uznania, drogi Techlandzie. Szkoda tylko, że nie udało wam się wprowadzić możliwości zabawy na podzielonym ekranie - to byłoby już wielkie coś.

Graficznie Dead Island nie należy może do światowej ekstraklasy, ale spodobał mi się o wiele bardziej niż Call of Juarez: The Cartel. Twórcy wyraźnie byli ograniczeni nie za dużymi możliwościami (jak na dzisiejsze czasy) silnika Chrome, a i tak udało im się stworzyć naprawdę ładny świat. Postacie wyglądają średnio, zwłaszcza z bliska, ale już po wyspie chodzi się z przyjemnością. Otaczająca nas przyroda i towarzyszące podróżom efekty pogodowe sprawiają, iż Banoi jest miejscem żywym i takim, do którego chciałoby się zawitać. Gdyby nie te wszystkie zombie...

Dead Island jest wyraźnie lepszy od Call of Juarez: The Cartel, bez dwóch zdań. Brakuje mu może trochę jakości do najlepszych z najlepszych, ale to naprawdę bardzo dobra gra, która przypadnie do gustu wielu różnym grupom graczy - miłośnikom slasherów, fanom Diablo, entuzjastom produkcji z zombie etc. Tylko pod warunkiem, że przymkną oni oko na szereg błędów, których Techlandowi nie udało się ustrzec. Ja przymknąłem i bawiłem się świetnie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama